Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Aga z miasteczka Bydgoszcz-Fordon. Od czasu do czasu, towarzyszy mi i beszczelnie zaniża średnią ;) łofcarek niemiecki - Nazgul Dorplant. Nazgulko po 10 latach pobiegł na chmurkę i tam spogląda na mnie, ja na niego, kiedyś jeszcze się spotkamy... Mam przejechane 16407.57 kilometrów w tym 3745.08 w terenie. Jeżdżę z prędkością ponad świetlną17.16 km/h i się wcale nie chwalę. ;)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Serwis aparatów cyfrowych
Bydgoszcz



Szkolenie psów, Hodowla, Sport
Dorplant.pl




Forum właścicieli psów rasy owczarek niemiecki forum.owczarkopedia.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Aga.bikestats.pl

Archiwum bloga


Wpisy archiwalne w kategorii

BikeOrient.pl

Dystans całkowity:564.53 km (w terenie 346.00 km; 61.29%)
Czas w ruchu:24:43
Średnia prędkość:17.55 km/h
Maksymalna prędkość:57.32 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:70.57 km i 4h 56m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
65.33 km 50.00 km teren
04:28 h 14.63 km/h:
Maks. pr.:31.88 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bike (Busz;) ) Orient 2012

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 14.06.2012 | Komentarze 9

Wstęp ;-)

PIĄTEK
Myślał by kto, że mogłam się cieszyć z tego, że w tym roku równolegle do BikeOrient'u toczy się impreza DogOrient.
Nic bardziej mylnego - sierściuch na upalny BikeOrient się nie nadaje - za szybko się przegrzewa na 5'tym biegu w czerwcowe temperatury co zaserwował mi na zeszłorocznej edycji. A gdybym startowała na DogOriencie to czułabym się nie spełniona - tradycja musi być, musi być na rowerowo!
:)
W piątkowe popołudnie docieram do Bud Grabskich, nawet było łatwo dojechać ale jak zawsze nie mogę odnaleźć wielkiego plakatu "to tu" vel. Baza BO ;). Napotkany szczęśliwie Organizator Piotr wskazuje miejsce parkingowe które jest nieopodal miejsca gdzie stoję na środku drogi swoim papamobile ;)... Dłuższą chwilę odpoczywam po podróży, montuje rower i z jak zawsze wielkimi bagażami maszeruje na bazę. Poznaje kilka osób z psich zawodów, a że za niedługo mecz, wszyscy zbierają się przed samym TV... Ja zajmuje honorowe miejsce na tyłach sali meczowej co by wytrawnym kibicom nie zajmować loży VIP'owskiej, ale przysnąć po męczącym dniu (wyjazd o 1 w nocy) się nie udaje ;).
Rozmawiam też przez chwilę z Panem który zarządzał obiektem - martwił się o jutrzejszą pogodę - ale nie wierzył, że jak ja jestem na zawodach to ZAWSZE JEST POGODA. Nie obchodzi mnie noc, czy piątek - w sobotę kiedy jestem w trasie zawsze świeci słońce hehe i tak było :). (Z wyłączeniem zeszłorocznej pogody, bo wtedy byłam z Nazgulem, a on zawsze przynosi pecha do pogody, serio!!!!)

Pod wieczór a nawet nocą, fajny spacer z psami nad Rawkę - dopada mnie mały głód bo z krótkiego wypadu zrobiła się nocna wycieczka :)

SOBOTA:
Rankiem jak na moje zwyczaje nie wczesnym (pozdr dla tych co mnie "wyzywali" na każdym BO za poranne pobudki :):):) ) bo po 7 rano udaje się na trekking do auta. Parking stanowczo za daleko od bazy rajdu i ubywa mi z 15 min zanim zapakuje do niego i wypakuje to co trzeba żeby drugi raz się nie wracać o pierdołkę. A ja nadal na głodzie. Dobrze byłoby coś zjeść...wczorajsza pizza na wynos nadaje się na śniadanie idealnie, smaczne, szybkie i poręczne. A jak się okazało w trasie - całkiem
sycace ;).


Klik do mapy BO w formacie .pdf:
mapa BO 2012


BikeOrient START.

Kilkanaście minut przed "godzina 0" otrzymujemy mapy. Nie wiem czemu ale rzadko kiedy na starcie mogę się skupić. Zawsze wydaje mi się jakby 1cm na mapie to setki kilometrów...
Wybieram 12 punktów do zdobycia z 20'stu, dziwiąc się ogromnie co to za przypadek że na mapie figurują takie nazwy jak "Norka Kosmy" czy las Buciaka.... Ale fajne miejsca!!! Jaki fajny przypadek! :)
Ale o tym przypadku dopowiem jeszcze później :)

Pada magiczne START!

PK1 - skrzyżowanie dróg:
...i ruszamy przed siebie, miała być długa prosta i skręt w lewo, nie mierze odległości bo po co co nie ;)..., nie patrzę zbytnio na mapę. Pewnikiem jadę na czuja bo muszę przeciąć strumyczki które są naniesione na mapę - wtedy będzie można skorygować swoją pozycje. I tak jadę i jadę, krążę i krążę bo na swej drodze napotkałam płot - a strumyczka dalej jak nie było tak nie ma :P. Dojeżdżam wreszcie zdziwiona okrutnie do szosy!!!!
Spotykam kogoś - i przedzierając się przez las padają mniej więcej słowa:
* może pojedziemy pomarańczowym szklakiem"........
# pomarańczowym? Ale na jaki jedziesz punkt?
* No na 2'ke ....
# (Upssss to się porobiło....) - ja na jedynkę, także nici, na razie ;)

Nie było mi do śmiechu, tyle czasu pobłądziłam, że niektórzy zdążyli już zdobyć pierwszy punkt - biję się jakiś czas w myślach - "brawo Aga"!!!
Okrążam szosą las i po wielu przemyśleniach trafiam wreszcie na punkt... początek iście diabelski, może to przez zapożyczony numerek startowy? ;)

Patrząc na moje położenie na mapie z Punktu no. 2 na chwilę obecną rezygnuję. Jest blisko mostku na Rawce - także zostawię go sobie na kolację. ;)

PK3 - koniec drogi:
wyjeżdżam na szosę i Traktem Walentowskim śmigam na kolejny punkt... po drodze spotykam Anię która wyjeżdża z prostopadłej drogi i po chwili mnie wyprzedza - kolejna bitwa w głowie - "ale mam kondycję, jak ja zdobędę 12PK?!"
Odmierzam dystans, ok 3,5km, po przejechaniu 3km spotykam Anię która jedzie w przeciwnym kierunku, zawróciła i mówię jej jeszcze że jeśli tam gdzie jedzie jest pomarańczowy szlak to słusznie zawróciła. Jak się okazało - ten szlak który mijałam to był "ten" pomarańczowy - no tak, źle obliczona odległość, trzeba się bardziej pilnować i nabrać precyzji...
Finalnie punkt zdobywam i na coś wyzywam, już nie pamiętam na co :). Gapię się w mapę i sama nie wiem kiedy na punkcie zostaję sama. Wypatrzyłam przepiękną drózkę która krętą drogą prowadzi na wschód - na 10'tkę...

Chcąc wyprzedzić moich rywali, obieram diabelski plan jechania ową dróżką. Dróżka całkiem przyjemna, dopóki nie zaczyna zarastać chaszczami........ jako wytrawny uczestnik BO, nie poddaję się i próbuję przedzierać się przez te chaszcze niejednokrotnie używając kompasu...
.........
....
....
bez komentarza....
Spędziłam z 15 minut na odnalezienie pomarańczowego szlaku (a w sumie to jakiejkolwiek drogi gruntowej!!!) błądząc po chaszczach oplatające zewsząd jakiś rów z wodą którego w ni cholere nie wiedziałam czy mam przeskoczyć czy iść wzdłuż bo kompas pokazywał co innego i mapa (teoretycznie) co innego :P. Wreszcie postanowiłam rów przeskoczyć, przecież kompas nie może się mylić - i po kilkudziesięciu metrach moje wybawienie - nie będę nocować z kleszczami w ciemnym lesie - JEST DROGA!!!... :):):):):):):):):) Jeden z piękniejszych widoków tego dnia, serio :) :)

PK10 - polanka przy drodze:
Po przygodach Agi leśniczego mój dzisiejszy nie fart rozwesela pewna tajemnicza "Norka Kosmy" :)
Punkt odliczony co do metra, jednak bardzo się zdziwiłam jaka dróżka na punkt prowadzi - na pewno gdyby ktoś z niej nie wyjeżdżał bym w nią nie skręciła :P. I od tego momentu dopisywało mi szczęście hmmm a może nie tyle co szczęście co włączyłam myślenie i skończyły się większe orientacyjne wpadki :).

Norka Kosmy :)


Kosmacz, nie byłaś na BO ciałem, ale byłaś BikeStats'owym duchem hehehe :):):)

Kolejny raz zostaję niemalże sama na punkcie (wciąż ktoś dojeżdża), obliczam trasę i kieruję się na...

PK17 - ambona:
punkt 17'sty na który dojeżdżam Traktem Bolimowskim i oczywiście Śmiejową Drogą :)
Jeden mały błąd się wkradł, bo nie dość że przepatrzyłam ambonę, to najwyraźniej źle odczytałam ścieżki w lesie i skręciłam o jedną ścieżkę za daleko i wjechałam z kimś w chaszcze :P.

Po dobrych 100 metrach zorientowaliśmy się że w takich chaszczach ambony nie będzie i zawróciliśmy w drogę która była 30 metrów wcześniej - ambona jak malowana odnaleziona :) na dodatek widziana pięknie z drogi, tak to jest jak się nie patrzy po okolicy tylko dziób w mapę ;).


chwilę wcześniej eksplorowałam chaszcze "po prawej stronie zdjęcia" ;)


PK14 - skrzyżowanie dróg:
Cofam się na Śmiejową Drogę i ponownie Traktem Bolimowskim pędzę na północ w kierunku kolejnego punktu. Trafiam na niego bezbłędnie po wcześniejszym policzeniu odległości... wreszcie coś zaczyna mi świtać w tym moim małym móżdżku ;)
Na punkcie zastanawiam się jak zwykle nadzwyczaj długo jak zdobyć kolejny punkt. Problem w tym, że kolejne punkty które chcę zdobyć są po drugiej stronie rzeki Rawki. Mam do dyspozycji albo mostek "po środku mapy", lub jechać przez Bolimów - co wstępnie wykluczałam, ale ktoś zasugerował mi taką opcję bo miał (nie)przyjemność jechać po piachach wzdłuż A2, to czemu by nie, szosa kusi :)... i tak też zrobiłam :P


PK5 - dawny cmentarz:
Wyjeżdżam na szosę i czeka mnie dłuuuuuuugie nuuuuudne mozooolne kręcenie po niej. Dojeżdżam na most nad A2 i tam przemyślam swoją decyzję czy aby słuszna.

Nad ałto-blachosmrodo-stradą:


Spoglądam w dół i widzę 3 osoby które decydują się na jazdę po niezachwalanym piasku... zatrzymują się i również myślą. Wtedy już wiedziałam, że jeśli trzech facetów rozmyśla nad drogą, to ja na pewno nie chcę się mocować w takim terenie. W końcu w razie "W" mam ze sobą kompas i nie zawaham się go użyć :).
Odmierzam mniej więcej na mapie kilometrówkę i jak z bicza strzelił przedostaję się na drugą stronę Rawki.

Bolimów i przydrożna kapliczka:


gdzie zatrzymuję się na dłuższą chwilę porobić zdjęcia:


i przypomina mi się moja wyprawa na Bornholm :)




Jadę szosą napotykam rozwidlenie - nie jest ciekawie bo zaczynam wyjeżdżać po za mapę, ale PK5 jest bardzo blisko drogi która leci północy-na południe więc się za dużo nie martwię. Co chwile sprawdzam swoją pozycję, w oddali słyszę ruch aut na autostradzie, trochę się boję, na chwilę się zachmurzyło co mnie nie pociesza, ale jadę... w razie czego zawsze mogę zawrócić. Coś mi się droga dłuży i zaczynam szukać byle jakiego odbicia "w prawo"... skręcam w asfaltową dróżkę i ląduję idealnie na moście czy tam wiadukcie nad A2 - to był skrót :) yeahhhhh!!!!

Wszystko się zgadza jest i leśniczówka, a koło niej PRZEŚLICZNA droga w las, wydawać by się mogło prosto na punkt. Ale jak to na dzisiejszym rajdzie bywa - droga staje się coraz to mniej wyraźna, mniej przejezdna, bardziej do przejścia, mniej do przejścia, rzadziej obsadzona pokrzywami po czym zamienia się w nieprzejezdny, bez przejścia LASEM Z POKRZYW, CHASZCZY I CZEGO BYM MOGŁA SOBIE TYLKO ZAPRAGNĄĆ NA BIKEORIENCIE!!!!!! ;P Ale las pokrzyw rekompensuje przepiękna obrośnięta bluszczem ambona skryta w obrośniętym lesie... cudowny widok, do dzisiaj żałuję że nie zrobiłam zdjęcia :(
Wracając do tematu... tak tak, już ja znam tą pomysłowość naszych Organizatorów, zadarłam kiecę i się cofnęłam do asfaltu próbując swoich sił wzdłuż siatki przy A2 :)

Jadę i się śmieję że nie będzie lekko, aż tu nagle z lasu.......... wyłania się niczym z nicości 2 BuszBikeOrientowiczy w całkiem dobrych humorach hihihi. Wymieniamy kilka zabawnych zdań jaka to cudowna droga przez busz jest na PK5 i każdy pędzi w swoją stronę :) No cóż... jest busz jest impreza :) (Pozdrawiam ;) )


Moja droga nie zachęca do jazdy na rowerze, trochę ekstremalna, ale LEPSZA KOMBINACJA ALPEJSKA OD BUSZU POKRZYW!!!! :P


Dalej już poszło gładko, spotykam kilku zawodników którzy przedzierali się z różnych stron przez chaszcze :):):) i przeprowadzam chętnych "moją" drogą wzdłóż siatki na bezpieczną szosę :).
Gratuluję pomysłu na PK5, takie zakamarki zawsze będą mi się kojarzyć z BO w Spale z pewnym PK schowanym w rowie przy drodze gdzieś nieopodal kamieniołomów i chociaż nie miałam problemów z jego odnalezieniem, to widziałam miny niektórych nieświadomych osób którzy nie dowierzali że w tamtych chaszczach może być PK :):):):) Ciekawe czy da się mnie kiedyś czymś zaskoczyć? ;-)

PK6 - miejsce biwakowe:
Wracam na Drogę Tartaczną i pędzę na bufet - dobrze że jest, bo naszła mnie slinka na arbuza ;);););) Na punkt docieram "na węch" ;).

Na punkcie jak zawsze fajne towarzystwo i jedzonko, dłuższą chwilę rozmyślam nad mapą wcinając arbuza i banana. Pokazuję Mavickowi jakie fajne punkty są na mapie - Norki Kosmy, Lasy Buciaka, po czym rzuca hasło że "też tutaj jesteś".... - ha ha ha jasne, nic sobie z tego nie robię myśląc naprawdę że to przypadek i...
nie omieszkam też dorwać kilka kózek, na chwilę przestało mi się chcieć jechać dalej ;)




Mniam niam niam ;)


Kozie hipnotajzing ) łoczyska:


Fajnie się siedzi, ale trzeba zmykać powolutku na kolejne punkty bo plan dotarcia dopracowany :)...

PK13 - pagórek:
Punkt bardzo łatwy w odnalezieniu, zielonym szlakiem, później obok zawalonej drewnianej stodoły/domu i pagórek zdobyty, nie musiałam zbytnio pilnować mapy bo wjechałam w tę drogę, skąd inni wyjeżdżali, a co, trochę odpoczynku od gałowania w mapę musi być ;) :P



na pagórku:


PK7 - ruiny budynku (wiedziałam że tak będzie :) ):
Cofam się do zielonego szlaku i bez problemu kieruję się na Trakt Miedniewiecki. Za mną słyszę odgłos silnika - straż leśna tudzież jacyś inni panowie siedzą mi na kole, postanawiam zjechać z drogi sięgając po batonika i w zamian otrzymałam b. miłe "dziękuję" :) :) :). Po drodze mijam leśniczówkę, gdzie zebrała się kooopa rowerzystów w odblaskowych kamizelkach, który mój przejazd komentowali że "chyba jakiś rajd tutaj jest" ;).
Skręcam w prawidłową scieżkę, spotykam się z jakimś bikerem, przede mną 2'ch... wyliczyłam precyzyjnie dystans do ruin, bodajże było to 650metrów. Koledzy przed nami "olali" pewien skręt w lewo, gdzie dojeżdżając do niego spojrzałam i też pojechałam dalej - ale po kilu metrach z wyrzutem sumienia bo spojrzałam na licznik - te chaszcze to NA PEWNO BĘDZIE PUNKT. Zawracam się z bikerem bo dystans zaczyna mi się nie zgadzać - wjeżdżam na pewniaka i co widzę...... śmieję się znowu bo na pewno kilka osób dało się nabrać na szukanie ruin zamiast słynnych z poprzednich BO ruin ruin :) :) :) :) W dniu dzisiejszym ruinami okazały się ruiny ruin fundamentu :) Oh, uwielbiam za to BO :)

I humorki dopisują towarzyszom "nazbyt zrujnowanego punktu" ;)


Zostały mi jeszcze 3 punkty do zrobienia, jest fajnie, przepiękna pogoda, brak zmęczenia z racji tempa wycieczkowego - jest dobrze. Przez chwile towarzyszy mi Biker, jednak mówię jak jest - że ja się nie spinam i jadę swoim ślimaczym tempem - po chwili się żegnamy bo nie przyjechałam tutaj wypruwać z siebie flaki, a pobawić się w nawigowanie przy okazji sobie troszkę pojeździć.

PK8 - mostek na strumieniu:
Cofam się na Trakt Miedniewiecki i szosą bezbłędnie zdobywam punkt..... przyglądam się spontanicznie mapie i nie wierzę własnym oczom co jest na niej wygryzmolone pod PK13 - LAS AGENCIARY...... YYYYYY???? No to chłopaki pocisnęli, czyli to jednak nie przypadek hahahahahaha. :) Jesteście wielcy za te nazwy, Trakt Wikiego, Brudło, Las Corteza, Xzibiego i wiele innych hehe dobre, Wasza pomysłowość nie zna granic :) dzięki ;)

PK9 - mostek na strumieniu:

z 8'mki cofam się ponownie na szosę "północ południe" i po kilkudziesięciu setkach metrów ;) bezbłędnie trafiam na kolejny mostek nad strumyczkiem - baaaaaaaardzo klimaciarskim z resztą!

Zauroczyło mnie to miejsce! Z resztą cała trasa była wspaniała!!!




Z 9tki został mi już tylko jeden punkt do zdobycia, nieszczęsna dwójka...

PK2 - skrzyżowanie drogi i strumienia:

Znowu się cofam i kieruję się w stronę zielonego szlaku, który przebiega przez mostek na Rawce. Przez kilkadziesiąt metrów tracę orientację i zaczynam jechać drogą na zachód...... na szczęście w porę zareagowałam, chwilę postałam z kompasem w łapie i postanowiłam się zawrócić - chciałam się puknąć w głowę za swoją głupotę, ale po pierwsze przez kask nie wiele by to dało, a po drugie nie wiele odjechałam od skrzyżowania ;-)

Mając na uwadze że do mety już niedaleko, zdobywam punkt od południowej strony. Droga w którą wjeżdżam jest przepiękna... jednka po kilkudziesięciu metrach zamienia się z tragedii - powalone drzewa - w horror, czyli "drogi brak". Myślę - ostatni punkt, zostawię rower i pójdę przed siebie. Obok bagienka a ja sobie idę i idę - wg licznika miałam tak iść ze 100 metrów a punktu brak. Komary żrą na potęgę - nie ze mną te numery - zawracam i jadę na około!!!

I to był słuszny wybór - punkt jak malowany, zdobyty od szosy. Tylko coś perforator nie domagał to postanowiłam zrobić zdjęcie.


Kuniki w drodze w tę i nazad na 2'kę:


Na metę docieram wypoczęta :D, wyluzowana, spełniona........ nie wiem do dzisiaj jakim cudem nic się nie zmęczyłam mimo braku kondycji :)


Dekoracja:


"Rzeźniczki na trasie GIGA - szacun!"




Jak na BikeOrient przystało, Organizatorzy jak zawsze stanęli na wysokości zadania jeśli chodzi o trasę. Pomysłowość i nieśmiała piekielność w ukrywaniu punktów jak zawsze na ogromne 6+. Nie żałuję przejechania 500km w tę i nazad na BikeOrient, dzięki za świetne zawody i standardowo do zobaczenia za rok!!! :)

Po przyjeździe do domu i zobaczeniu wyników... w tym roku mała odmiana... z ostatniego miejsca w OPEN ;) trafiłam na pierwsze w kategorii K... baaardzo miłe zaskoczenie tym bardziej że jechałam ze ślimaczą, "turystyczną" średnią :)

Pulsometru brak, ale jest traska z Endomondo, niestety znowu przypomniało mi się o włączeniu jej po jakimś czasie....


///dystans i czas "na oko" bo gdzieś posiałam licznik a po nocy nie chce mi się szukać, jak znajdę to uzupełnię :)
Kategoria BikeOrient.pl


Dane wyjazdu:
28.00 km 26.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bike Orient :-)

Sobota, 18 czerwca 2011 · dodano: 21.06.2011 | Komentarze 8

W tym roku data rajdu BikeOrient idealnie przypasowała mi do innych ciekawych rzeczy, jakie możnabyło zaliczyć w województwie łodzkim. Nie patrząc na przeciwności losu, zapakowałam rower i Nazgula w samochód i o 1:30 w piątek rano... w nocy? wyjechałam do Łodzi :-)

Stąd też weekend spędziliśmy na dużych obrotach. :-)

A o 17 w biurze jeszcze cisza... ;-)


ale tuż przed 22:00 - start trasy przygodowej 24h w piątek:




Start tras rowerowych w sobotę:)


Przed wejściem do bunkra w Konewce - zajechany duchotą i szaleńczym biegiem które sobie narzucił Nazgul :P




Co do samego rajdu... no cóz... Nazgul jako pierwszy pies w historii ;-) zaliczył swój pierwszy punkt na maratonie na orientacje BikeOrient :-P
a o to on - PK2




Nazgul przebiegł ok. 18km, (w tym ok. 3km marszu), postoje co ok. 2km, w tym kilka dość długich. Łącznie wypił 2,5 litra wody (!!!). Były by prawie dwa punkty, ale jak Nazgul wychłeptał z 2 litry wody postanowiłam zawrócić. A od kolejnego dzieliły mnie może niecałe dwa kilometry i droga obrośnięta jeżynami, co to to nie ;-)
Wyruszyłam w trasę z psem aby sobie trochę odetchnąć a nie męczyć nas oboje :).
Powiem szczerze, że bardzo przypasowała mi wybrana przez siebie trasa w terenie (szlaki rowerowe) i mimo zrobienia kilku nastu kilometrów na tegorocznym BikeOriencie bawiłam się przednio jak na stawiane sobie cele :). Mogłam przecież zostawić Nazgula w pokoju i się do kogoś podczepić, mogłam jechać sama i pozdobywać kilka punktów, mogłam... mogłam przez ostatnie 356 dni trenować do BikeOrientu i porzeźniczyć ;)... mogłam, ale wybrałam spontan i zabranie ze sobą psa żeby się totalnie polenić a przy tym dobrze pobawić :D

w drodze powrotnej:


rewelacyjne oznakowanie ścieżek rowerowych :)




odpoczynek na zimnej ziemi w cieniu drzew






Szczęście w nieszczęściu, że kiedy wróciłam na metę, zaprowadziłam Nazgula do pokoju żeby wyruszyć samodzielnie na kolejne punkty, wychodząc z ośrodka zaczęło padać i nieźle grzmotło... ja się boję burzy okrutnie także to wychłeptanie wody przez Nazgula chyba miało mnie uchronić przez zawałem serca ;-)



Po przejściu burzy i ulewy wyruszyłam zdobyć jeszcze jeden punkt (z 20 możliwych :-P ) i stwierdziłam że pojadę do Nazgula bo jak zacznę zdobywać kolejne punkty to nie wrócę przez dobre 2 godziny a po biegu w tym upale Nazgulowi na pewno będzie się chciało iść za potrzebą ;-)

uroczy PK9 nad Pilicą :)


Także w tym roku BikeOrient objechaliśmy spokojnie jak na wojnie z kilometrażem ok. 30km na 160 możliwych :ooops: :-P :-P :-P ale nie liczy się ilość ale jakość :-)

Na koniec grill


...i odpoczynek nieopodal przepięknego kościółka (sorki za krzywą fotkę ale nie mam czym jej wyprostować ;) )




Dziękuję Organizatorom za umożliwienie leniwego startu z psem, za wspaniałą imprezę i wszystkie atrakcje :-)

Do zobaczenia za rok, na VI edycji BikeOrient! :)
Kategoria BikeOrient.pl


Dane wyjazdu:
82.00 km 50.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

IV Bike Orient - 2010

Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 28.06.2010 | Komentarze 22

Bike Orient 2010

W tym roku baza rajdu BikeOrient przypadła na serce Łodzi czyli Las Łagiewnicki. Jak na rowerowe szaleństwa jest to idealna miejscówka, z dala od zgiełku miejskich ulic, w ciszy szumiących drzew, z klimatem wieczornych koncertów nadętych żab ;-)

mały żabol pod naszym domkiem w Arturówku ;) wypiął się jak świ... żaba.


BikeOrient
--------------------- tradycyjnie stał się mini zlotem BikeStatowiczy. Z sentymentem wspominam pierwszą imprezę I Maraton na Orientację BikeOrient, która rozgrywała się może w mniejszym gronie, ale za to jaki to był klimat szukając punktów w dość pokaźnej, luzackiej grupce :-)
Czasy się zmieniają i tym razem przyszło mi się zmierzyć z trasą samej. Raczej z wyboru - brak formy, która w tym roku poszła się gonić na górki z Nazgulem hehe.
Ale przecież najważniejszy jest "fun" i po to właśnie przyjechałam, odchamić się od codzienności, która przytłacza człowieka natłokiem wydarzeń niekoniecznie pozytywnych. :)
Chwile przed godziną "0", po rozdaniu map wszyscy obierają taktykę na przejechanie trasy. Moje sokole oko dostrzegło fajne rozwiązanie - wyciąć opis punktów kontrolnych a kartkę zminiaturyzować do... samej mapy ;) A co tam, jak szaleć to szaleć, to tylko kartka papieru, pobiegłam do biura po nożyczki i ciachnęłam tu i ówdzie - REWELACJA!!! Przez cały rajd tylko raz zmieniłam położenie mapy w mym "mapniku by agenciara" ;-) Kita na pewno będzie dumny z mojej kreatywności w ściąganiu jego patentu na mapnik ;)
Ale do rzeczy, natłok napięcia w mózgu między neuronami zasugerował iż swoją przygodę zacznę od strony południowej. ;)
Co nieco podpytałam się o co kaman z czerwonym odcinkiem na mapie i mogłam ruszać.



START


W lewo. Leniwym tempem. :) Wszyscy mnie wyprzedzili! Za mną nie ma nikogo :> Myślę sobie że zrobię swoje - 70 km i będzie git, jadę sprawdzić swą samodzielną pracę na orientację w terenie, a nie walczyć z wiatrakami ;)
W okolicach Moskul spotykam 3 rowerzystów. Jadą w przeciwnym kierunku :) Czyżby już zawinęli kilka punktów i jadą po następne? Po chwilowej rozmowie, okazało się, że... zbłądzili :) Uradowana swym pierwszym kunsztem szczęścia w orientacji naprowadziłam ich gdzie jesteśmy i przyznali mi rację :) WOW, potrafię nawigować, jest OK!!! ;-) Rozjechaliśmy się w przeciwne strony i dalej pedałowałam samotnie. W przypływie różnych myśli zmartwiło mnie jedno - brak dętki, łatek, oraz... kasy :-( Nie wiem jak, po co i dlaczego, ale tak się niestety stało, zadka ze złości nie było jak ugryźć więc pozostały pesymistyczne myśli, że na pewno coś odwalę :P Jak się okazało później - słusznie. :-P



21 - "DNO WĄWOZU"

Do punktu 21 - "DNO WĄWOZU" dojechałam przy pomocy czarnego, bardzo fajnego szlaku. Prężnie odliczałam metry na liczniku, a doświadczona III edycją BikeOrient wbiłam się w gąszcz trawy i znalazłam ścieżkę w dół. Wiedziałam, że taki smaczny kąsek jak zarośla, krzaki czy inne dziwne miejsca, będą wizytówką również i tej edycji :-) Bez wahania przemierzyłam kilka metrów, by odnaleźć swój PIERWSZY LAMPION!!! hehehe cóż za radocha :-)
Rozanielona i zdopingowana do odnalezienia kolejnych punktów, wróciłam się na drogę, by powalczyć na kamienistej ścieżce w dół. Jechało się jak nigdy. Dawno nie byłam na takiej "wymagającej szczęścia w ogumieniu" trasie, to też w myślach miałam brak dętki. Po jakiś 100 metrach w dół, słyszę dziwny dźwięk... hmmm... hamuuuuuulce :) Po kolejnych 10'ciu - grzmoty obręczy o kamienie, "no kuuuźwa, koniec..., wracam do bazy z buta i kończę rajd..." Jednak po przejściu kilku metrów, widzę w oddali dwie osoby które napierają z drugiej strony do wąwozu :) Był to zawodnik o numerze startowym 185, który poratował mnie łatką, "niby nic", ale ja jestem za to bardzo wdzięczna i pamiętliwa :-) Zmiana kapciocha w upale trwało zapewne jakieś 20 minut, jeszcze kilka osób pytało czy wszystko ok, ale dętka nie rama, da się uratować ;)


kapcioszek:


Początkowo nie chciałam jechać tą drogą która jest na zdjęciu, ale widząc że wszyscy tamtędy jadą to... ja też będę "wszyscy" ;) Nie był to dobry wybór, bo droga ta się skończyła, i trzeba było pouprawiać kolarstwo górskie z rowerem na głowie by pokonać z 2 metrową - stromą!!!- skarpę. Ale lepsze to, niż wracanie do bazy na kapciochu na co sobie zasłużyłam tego dnia. :P:P:P

25 - "DAWNA ŻWIROWNIA"


Kolejny punkt - 25 - "DAWNA ŻWIROWNIA"nawigacyjnie ponownie bez żadnego problemu :) Fajne łąkowe tereny, tylko te niebieskie kwiatki na dnie żwirowni... brrr jak tam brzęczały osy ;)

20 - "SZCZYT WZNIESIENIA"


Wróciłam na czarny szlak, przy pomocy którego się poruszałam i poleciałam na "SZCZYT WZNIESIENIA" w Jaroszkach - czyli PK 20. Kolejny bez zajęknięcia, a na nim z ukrycia czaił się "owca" z PGR'u z aparatem który czaił się kiedy dokumentowałam widok ;)


Ruszając na punkt 26, nie oparłam się pokusie o zahaczenie o starą chatę z ok. 1900 roku. Bardzo żałowałam, że nie wzięłam swojej wielkiej kolubryny, byłyby świetne zdjęcia.

Ponad 100-letnia chata w całości:


i z michem ;)


bardzo podobał mi się kamień który stoi tam na schodach - nie wie ktoś może jak się on nazywa? mam taki sam, ale zielony no i znacznie mniejszych gabarytów...


26 - "SKRZYŻOWANIE PRZECINEK"


Czarny szlak prowadził również w kierunku punktu 26'stego, ukrytego w lesie - a jest nim "SKRZYŻOWANIE PRZECINEK" Po wyjeździe spod chaty, przywitał mnie czarny booooorek, który mnie dobrze obszczekał ;)

Żeby nie było za szybko znowu miło, musiałam urządzić sobie skróty prosto przez las. Chciałam się poczuć jak rasowy orientator, rzeźnik, wycinak, a skończyło się na tym, że grzęzłam w błocie i szłam z buta po lesie ;P Tak to jest, jak się chce zaoszczędzić 200 metrów ;) Nawyzywałam się na mój wybór co niemiara, ale szybko ukazująca się leśna droga z czarnym szlakiem uspokoiła moje nerwy :P Nawigacyjnie odnalazłam się bardzo szybko, jak również szybko znalazłam punkt.

19 - "PUNKT ŻYWIENIOWY" LEŚNICZÓWKA


Czarnym szlakiem postanowiłam również skierować się do szosy 708. 200 metrów pojechałam prosto za daleko i nawrotka, szlak skręca w prawo wzdłuż skraju lasu :) Tutaj już walczyłam o to, aby dostać się do 13'stej do bufetu, bo inaczej będzie ze mną źle... Jadąc tą polną drogą, na prostej widzę Jacka - wylegującego się na brzegu drogi. Pierwsze co mi przeszło na myśl, to że pewnie zobaczę zaraz dużo krwi ;P Dojeżdżam i patrzę że nogi całe, o, i nawet jeszcze żyje :)))))) Dzięki informacjom o rzeźniczym odcinku specjalnym, spontanicznie i kategorycznie odbieram sobie tę frajdę zdobycia go :) Nie mam czasu, sił na ceregiele a co najważniejsze kasy żeby odbudować po nim stracone zapasy (hmm jakie zapasy ;D) energii ;P
Dojeżdżam do asfaltówki i widzę... korek ;/ Remont drogi z ruchem wahadłowym. Dojeżdżam do początku i zamiast wlepiać gały w mapę, urządzam sobie jakąś ani to interesującą pogawędkę ze starym dziadem na temat tych zawodów. Żałuję!!!! Żałuję, bo nie przeanalizowałam miejsca w którym jestem, a miałam tyle czasu. Nim się skapnęłam że jestem za daleko minęły dobre 3 kilometry. Leśniczówki szukałam w okolicach młyna wodnego w Jabłonowie :-(

Nim się skapnęłam, że młyn a leśniczówka to dwa różne miejsca trochę czasu minęło :P:P


Zdegustowana biegiem czasu, a gdybym była o drogę wcześniej zdążyłabym na bufet, postanowiłam zrobić sobie przerwę pod młynem i coś przekąsić.


Miło się siedziało, z analizy trasy wynikało ze jeszcze jakieś ~40km do mety. A tak dobrze się siedziało ;) Minęły pewnie jakieś 20 minut i poruszając się zielonym szlakiem spróbowałam poszukać bufetu, a nóż lampion jeszcze tam wisi ;) Przed dojazdem do bufetu, widzę leśniczówkę, oraz ekipę dzięki której wcześniej nie musiałam iść z buta do mety ;) teraz to oni dobrze znawigowali punkt, a był 100 metrów ode mnie :D Bufet jeszcze na szczęście czynny :) Można było zjeść pysznego arbuza i uzupełnić bidony, czyli wielka mila niespodzianka po godzinach "zamknięcia" bufetu :)

22 - OBNIŻENIE TERENU


Z bufetu popędziłam do Dąbrówki Dużej na punkt nr 22 "OBNIŻENIE TERENU". Polnymi skrótami, przez szosę 708, oraz idealnie łąką prowadzącą do punktu. Poszukiwania punktu rozpoczęłam trochę za wcześnie, opuszczając mojego rumaka i szukając czegoś na łące (sama nie wiem czego ;D). Zmylił mnie po prostu opis punktu. Ale wsiadając z powrotem na rower i jadąc kawałek dalej, na punkt wpadam "na czuja". Zastanawiam się którędy dalej jechać i postanawiam cofnąć się kilka metrów, by ponownie na czuja jechać jakimikolwiek drogami. Drogi niestety w tych okolicach nie łączyły się ze sobą, toteż niejednokrotnie zdarza mi się iść z rowerem przez lasek czy łączkę, by znaleźć ścieżkę do lasu. Łatwo docieram do czarnego szlaku i kieruję się do Starych Skoszew. Mijam rzeczkę Moszczenicę, nie wiem dlaczego, ale skądś ją już kojarzę?? Jadąc zastanawiam się i ciągle nie wiem skąd.

23 - CMENTARZ EWANGELICKI

Docierając w okolice punktu 23 wypatruję cmentarzu. Po prawej gospodarstwa, a po lewej... łąki, zboża, i w oddali las. Dojeżdżam do kończącego moją asfaltówkę zielonego szlaku więc coś jest nie tak, zawracam do jednej intrygującej drogi, która zgadzała się ze wskazaniami licznika, ale... cmentarza brak! Cholera, czy ja wylądowałam po drugiej stronie Bałtyku czy też może organizatorzy coś pomylili bo ja cmentarza nie widzę? ;) Cofam się do drogi i pytam się kobity na działce, gdzie jest cmentarz. Mówi, że muszę się kierować w stronę kościoła :D:D:D:D, ale mnie się to nie zgadza absolutnie, cmentarz ewangelicki to na pewno są jakieś pamiątkowe nagrobki i stwierdzam że gdzieś tu być musi! Inna miejscowa kobita, wskazuje mi ścieżkę skąd dopiero co wróciłam. Dziękuję i wlepiam ślepia jeszcze raz w mapę. Droga - jest. Zabudowanie - jest. Kępa drzew - jest. Wjeżdżam 2 raz w to samo miejsce. Cmentarza oczo-j...ego - brak ;-) Lampion w chaszczach - jest ;-) fantazja Organizatorów BikeOrientu = poziom 100. 1:0 dla Was. ;-) Faktycznie, resztki resztek cmentarza ewangelickiego uchowały się zarośnięte chaszczami. To był naprawdę "mocny" punkt jeśli chodzi o łatwość jego zdobycia kontrastującym z obrazem tworzącym się w głowie na myśl o cmentarzu ewangelickim. Człowiek szukał choć części obrazu cmentarzu, podczas gdy z cmentarza zostało tyle co nic. To się nazywa mylne nawigowanie się obrazem myśli, które będąc faktycznie sprzeczne z tym co jest w rzeczywistości, potrafią spartaczyć idealną nawigację położenia w przestrzeni oparte na poprawnych żmudnych przeliczeniach wg licznika. :D:D I na tym właśnie "żerują" :D Organizatorzy BO :D Tam gdzie racjonalne myślenie nie sięga, tam na pewno jest punkt ;-) Nie mylić z racjonalnymi wskazaniami licznika, bo tylko takimi jego wskazaniom, jak ktoś jeszcze nie traci nadziei ma szanse zdobyć punkt ;-) hihihi :-)
Zdobycie cmentarza ewangelickiego na tyle mnie rozbawiło, że miałam ochotę wyboksować, zmieszać z błotem i wygilgać strusim piórem tego, kto obmyślił ten punkt naraz :-P

27 - SKRZYŻOWANIE ŚCIEŻKI ZE STRUMIENIEM


Ostatnie dwa punkty, 27 oraz 24 przysporzyły mi najwięcej problemów. Być może zmęczenie materiału, a być może trochę szczęścia zabrakło przy ich zdobywaniu.
Punkt 27 zdobywam po niesamowitej kombinacji alpejskiej. Mimo chęci zdobywania go terenem, celowym wspinaniu się 200metrów n.p.m. w lesie i na singletrackach, nie udało mi się go zdobyć.

Kilkukrotnie przekraczałam strumyk.



Wreszcie znajduję "skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem" który faktycznie nie jest tym które powinno być. ;-) ("ścieżka" 50 metrów nad strumykiem z mostkiem z poprzecznych żeliwnych prętów.) Jestem zdecydowanie za blisko. Słysząc odgłosy z szosy, kieruję się w jej kierunku. Odnajduję się w Starym Imielniku. Obieram taktykę zdobycia punktu od dróg na przeciwko przydrożnych kapliczek (na mapie w postaci krzyży). Pisząc relację dostrzegam, że w drogę przy "krzyżu" który stał bliżej na wschód w ogóle nie powinnam wjeżdżać - bo nie ma tam drogi tylko zabudowanie. :-) Albo było to ewidentne ewakuowanie się z mózgu szarych komórek na leżaczki pod parasoleczki z drinkami przyklejone na moim kasku ;), albo myślałam, że jest to już ten "krzyż" od strony zachodniej. Nie pamiętam, ale prawdopodobnie ta druga wersja, bo żadnych leżaczków na kasku nie stwierdziłam ;-) Nie mniej jednak, skręcając w południową drogę od drugiego "krzyża" nieoczekiwanie napotykam na przydomowy ogródek, oraz brak ścieżki. Więc się wycofałam. :-[
Dużo czasu na tym straciłam, wreszcie decyduję się na 4!!! szansę i zdobywam punkt wstępnie kierując się zielonym szlakiem doprowadzający mnie niemalże do samego punktu. I to był wreszcie dobry strzał :-) Punkt bardzo pięknie usytuowany, nad strumykiem :-)

Wreszcie jest!!! :-)



24 - DNO WĄWOZU


Wszelkich wielbicieli mojej samotnej orientacji informuję już na wstępie, że punktu 24 nie udało mi się odnaleźć. Wąwóz - tak, - PK - nie. Próbowałam go zdobyć i od strony północnej i od zachodniej, krążyłam przy gospodarstwie w lesie, byłam w wąwozie gdzie poparzyły mnie pokrzywy i oset, napotkałam boisko z dwoma białymi bramkami, napotkałam jakieś letniskowe miejsce na biwak, napotkałam pole paintball'owe - zobaczyłam wszystko co jest do zobaczenia w tym małym zadupiu na pewno w obrębie max 200 metrów tylko nie lamion :D Z rozmów z Pawłem wynika, iż lampion był tuż za boiskiem. :-(
Zrezygnowana i opuszczona z sił witalnych wspinam się na punkt widokowy. Jest pięknie, aczkolwiek... czegoś brakowało. Patrzę na mapę i rozmyślam o powrocie do mety. Droga wielkimi płytami dłużyła się, a kark już swoje nawalał, odzwyczajony od długodystansowej jazdy na rowerze o ile 82 km można tym nazwać hehe :-P

Do mety docieram nie na skróty ;) Bo ulicą :P Mam dość już terenu tego dnia. Na mecie próbują mnie zachęcić jeszcze do drugiego etapu, jednak krzyczy we mnie mały głód i wali pięściami w brzuch :P.

META :-)

Niestety w bufecie brak wegetariańskich przysmaków... :-P Klucze od domku "posiadł w posiadanie" przecinak Jacek, a po nim ani widu ani słychu, rzeźniczy gdzieś na trasie. Lipa. Do wieczora raczę się tylko pieczonym chlebkiem na ognisku. Ostatni taki pyszny chleb jadłam na zlocie Owczarków Niemieckich więc pocieszam się tym, że mam wyjątkową okazję na upieczenie sobie go w zamian za niedogodności dzisiejszego dnia ;-) Piekąc chlebek i rozmawiając z Rymo (pozdrowerek ;) ) powolutku zjeżdżają się BikeOrientowicze. Jest mi zimno ;-P Bluza też jest w domku. Ogrzewam się przy ognisku i nie odstępuję swego ciepłego miejsca pod pretekstem pieczenia kiełbasek dla BikeStatowiczy :-) Jak co roku, zwyciężamy ;) jako najliczniejszy TEAM. Losuję również upominek w postaci pompajki. Hmmm... szkoda ze nie wylosowałam kilograma dętek i łatek na kolejne 25 edycji BO które zostawiłabym w bazie rajdu na wieczne czasy mego roztargnienia :D, no ale polakowi nigdy się nie dogodzi ;) Po teletomboli, dowiaduję się od pewnego BikeStatowicza że mój pies potrafi jeździć na hulajnodze ;-)
Abstrachując od bikeorientowego tematu, ta mała kudłata hulaj-dusza to główny winowajca mojej formy... nic tylko tuptanie tuptanie i tuptanie, piłeczek rzucanie :P Jeszcze z pół roku posłuszeństwa do wyrośnięcia Niuńka i mam nadzieję że będziemy stopniowo i pomału jeździć bo kolejnej takiej wtopy na BO nie chcę zaliczyć ;) Myślę też nad trasą w przyszłym roku rower + pieszo z psem ;) (wersja dla Bikestatowicza: pies na hulajnodze:D )



Podsumowując, jak co roku, czwartego już roku - impreza BikeOrient stworzona została z pasją. :-) Zarówno od strony "papierkowej" jak i od tej rowerowej. To właśnie dla takiego klimatu, człowiek zrywa się z sobotniej roboty. Miałam wybór - BikeOrient - Dog Trekking - KujawiaOrient. O zgrozo wszystkie imprezy organizowane są w sobotę i kultywując tradycję jak magnes zostałam przyciągnięta na BO. Hmmm przyciągnięta to mało powiedziane, przecież zarezerwowałam sobie tę sobotę 364 dni temu ;-)
Dziękuję wszystkim za udaną edycję. Jesteście W-I-E-L-C-Y. Podziwiam i szanuję za to co robicie. :-) Oby tak dalej!

/Agnieszka.

Dane wyjazdu:
57.69 km 0.00 km teren
02:56 h 19.67 km/h:
Maks. pr.:57.32 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

BikeOrient - Niedzielny Rajd Rekreacyjny

Niedziela, 28 czerwca 2009 · dodano: 03.07.2009 | Komentarze 0

BikeOrient - Rajd Rekreacyjny



Nasi wspaniali Organizatorzy, wzorem z naszych lat ubiegłych, po raz pierwszy zafundowali nam zorganizowany przejazd rekreacyjny. Trasa była przedstawiona na drugiej mapce którą dostali uczestnicy wjeżdżając na drugą pętlę zawodów :)

No to do dzieła!
Rankiem pakowanie, niektórzy rozjeżdżali się do domu, inni już dawno pojechali, a my, no cóż, trzeba było się szybko spakować by opuścić ośrodek póki nas sprzątaczki siłą stamtąd nie wyrzucą ;) Mieć na głowie dwa dni do obsługi 130 rowerzystów to chyba o czymś mówi ;)
Rankiem dostaliśmy jeszcze śniadanisko, super makaronik z serkiem Danio i można było śmigać.
Każdy naocznie musiał sprawdzić, czy ten rower to nie aby jakiś transform-bike i nie ma ukrytych pod siodełkiem jakiś poduszkowców czy czegoś, co sprawiało że ten rower wymiatał w terenie! :D Nawet i ja się przejechałam, ale niestety do pięt tzn. do siodełka nie dorastałam :)


Kita na ł'ostro


Kiedy już się wszyscy rozjechali, mogliśmy zacząć swój rajd. Najpierw popędziliśmy na ruiny XVI zamku w Majkowicach, nieopodal Będzynia ;)


Flash idzie pofocić...


no i mnie znalazł, wdrapującą się do okienka, sio!! ;P


Nowe zastosowanie butów spd i stroju kolarskiego, kto zgadnie kto to ma umiejętności nie dośc że rzeźnika to jeszcze spider-man'a?? ;)))


Przy zamku troszkę się rozleniwiliśmy tymi zdjęciami i jakoś duużo czasu tam spędziliśmy, aż zaczęłam wątpić czy jedziemy gdzieś dalej hehe ;)

No ale jak widać, byli tacy którzy bardzo chcieli jechać dalej :)


Jechać... eee co jest, skończyły się Bródy?!?! Przejazd przez Strugę Pruchnicką


A gdzież tam, idealna rowerowa autostrada przeca to jest.... i nad oceanem w lesie ;) Wystarczy spojrzeć po minie, jak bardzo się podobała owa nawierzchnia Tomkowi ;)


Po przeprawie przez "bajkostradę" skręcamy w kierunku Bąkowej Góry... jadą bączki bzzzzzzzz :-)


uśmiechnięty nie-pechowy Józek :)

Czlonkowie Piotrkowskiej Grupy Rowerowej & BikeOrient & DoOkołaPolski - same szychy - nie podskoczysz do nich nikt ;)


Podjazdem docieramy na szczyt Bąkowej Góry,

skąd wspólnie zachwycamy się przepiękną panoramą :)



zrelaksowany Młynarz za czymś/kimś najwyraźniej zatęsknił :-)


ah, już wiem... nie ma to jak męski uścisk dłoni ;) hehe


wspólna fota


Po ochłonięciu po podjeździe poszliśmy zwiedzać okolce Dworka Małochowskich


..oraz ruiny zamku z XIV lub XV wieku... z ktorych odpoczywa & spogląda na nas Flash ;)

w sumie to chyba miał nas już dosyć i chyba wybierał się do domu, ale ktoś mu kraty sprzed nosa zamknął niechcący ;D


Niestety w tym miejscu nastało pożegnanie z Tomkiem bo musiał wracać w drogę powrotną do domu... ahhh wszyscy się powoli już rozjeżdżali, szkoda!

Ale rajd trwa nadal, a na deserek wyprawy byla mala niespodzianka :)))))

hmm czyżby już nie chce się jeździć?


nieee... to tylko "podjazd" pod Fajną Rybę ;D


tutaj już nie było zmiłuj, 100 metrów ostro pod górę... nawet Józek momentami nie dawał rady zarówno tej stromiźnie tylko z przyczepką Extrawheel w połączeniu z rozbawianiem przez operatora aparatu czyli... ciii to nie ja ;) Najtwardsi wymiękają! ;D


Pytając się dlaczego Fajna Ryba jest Fajną Rybą nikt nie miał pojęcia skąd taka nazwa... ale ja wiem ;D Ślimacząc się pod górę z mozołem, po dotarciu na szczyt jest się tak obślizgłym, że nie jedna ryba z wody jest taka fajna w dotyku jak my po wejściu na szczyt, hihihi ;)

Po wjechaniu na Fajną Rybcię po raz kolejny mieliśmy przyjemność pooglądać panoramę na powiat Tomaszowa...

Na górze, siedziała para zapewne "zakochanych", która była z lekka ździwiona ilością rowerzystów którzy zjawili się na szczycie góry ;) Widać było, że byliśmy dla nich niezłym show ;-))))

Po zjechaniu z górki, zapuściliśmy się w drogę powrotną, Orgi pojechali pozbierać dwa PK, za nim pojechał Józek, a my w iście fajnym tempie popędziliśmy w stronę bazy. Liczne wzniesienia powodowały, że prędkość z licznika nie spadała poniżej 40km/h, a mój maks to 57,32km/h :-) Warto byłoby się tam jeszcze kiedyś wybrać poprawić ten maks, warunki to tam są ;D

Gdzieś już przy wjeździe do Ręczna dogonił mnie Józek, pojechaliśmy do Bazy, tam pożegnaliśmy się z pozostałymi rajdowiczami i pomknęliśmy do BikeStatowiczów zajadających się pierogami w Zajeździe. Nawet pomyśleli o nie-mięsożercach i na zachęte odstąpili mi pierożki ze srem.... pyycha, dzięki ;)
Chwile odpoczęliśmy, pogadaliśmy,czas pożegnania niestety nastał i trzeba było kończyć kolejne spotkanie BikeStatowiczów. Szkoda.
Wzsyscy pojechali do domu, a ja... do... :-)))))
Zdjęcia z pozdrowieniami dla BikeStatowiczów uczestniczących w chociaż jednym BikeOriencie :-)






;-)

W Bogusławicach zostałam mile przywitana przez Panią Marię, chwile porozmawialiśmy o tym co tam u nas rowerzystów :), zapraszali mnie na grilla, ale miałam tyle spraw do nadgonienia (głownie sen ;D ), że zaszyłam się na tarasie i zawisnęłam na telefonie :) Przeprowadziłam pewną fantastyczną i ważną dla mnie 25minutową rozmowę i myślę że za dwa miesiące coś z tego wyjdzie :)

Kolejnego dnia pobudka o 3:30, Rano, ok 4 godziny wschód słońca znad maski Kajtka :)

w Wolborzu są magiczne wschody słońca!

Niestety, znowu się pogubiłam i wyjechałam na Tomaszów Mazowiecki :( Dołek totalny, ale jakoś udało mi się wrócić na drogę do domu :)
Po drodze małe zakupy, szmatka na wesele, coś na lato i jesień... poprawiły mi humor ;)
Następnie pod łódzkie schronisko, gdzie zrobiłam coś od siebie dla pewnego potrzebującego pieska - Gacek się nazywa. Kochany 9'cio miesięczny owczarek niemiecki towarzyszył mi na tylnim siedzeniu w drodze do Bydgoszczy... :) tutaj w Bydgo przekazałam go kolejnej osobie, która zabrała go do Redy, nad morze :) - psinka otrzymała szanse na nowe, lepsze życie i kochającego właściciela! Psinka wielce przytulaśna, wkleił się we mnie tak na pożegnanie że omal serce mi nie pękło... :)

Był to piękny, pozytywny koniec dnia... nie wiem dlaczego, ale ja potrzebują robić coś dla innych, potrzebujących... skąd taka przypadłość? Nie wiem, ale moje miękkie serducho bardzo wtedy się cieszy :)

Słów kilka na koniec...
Na takie zawody jak BikeOrient czeka się cały rok. Piotr i Paweł spisali się jak zawsze na medal i te oklaski jakie dostaliście w przerwie losowania nagród były o tysiąckrotność za małe!! :-) Widać, że jesteście odpowiednimi ludźmi, w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie :) Dziękuję za wszystkie punkty schowane w chaszczach i te nad Pilicą, dziękuję za moczenie się w brodach, dziękuję za poranny deszczyk, śniadania i ognisko... bo bez tego nie byłoby czego wspominać! Dziękuję za trud włożony w organizację tej imprezy... Jesteście wielcy!!! :-) AMEN :D

Pozdrawiam! :)
Kategoria BikeOrient.pl


Dane wyjazdu:
109.88 km 80.00 km teren
06:48 h 16.16 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

III maraton na orientację Bike Orient - Ręczno 2009 :-)

Sobota, 27 czerwca 2009 · dodano: 28.06.2009 | Komentarze 5

27 czerwca - dzień wyczekiwany 360 dni :)

Od wczoraj, w podróży do miejsca startu był Flash... ale nikt nie wiedzial o której do nas dojedzie :)
Ok. godziny 5 rano, zbudził mnie dziwny hałas dobiegający ze strony przechowalni rowerów, rąbania, trzaskania - a ja swoją czujnością zbudziłam Kitę ;) Do tej pory nie wiem kto to tak walił, ale wyglądając przez okno ktoś wbił się do pomieszczenia obok, nic nie wyglądało na włamanie więc poszłam dalej się położyć. No niestety, czasami zdarza mi się usnąć w stanie czujności... ;P Położyłam sie spać, przecież byłam zajechana po wczorajszej imprezce :)
Przed godziną 6 otrzymałam sesemesa od Tomka, że czeka na dworze... nim się skapnęłam, że wypada odczytać sms'a który mnie zbudził, było to pewnie dobre 20 minut hehehe ;) Zaprosiłam naszego Gościa do nas i w miłym NIE ŚPIĄCYM towarzystwie zjadłam leniwie wstęp do śniadania ;) Co najlepsze, Tomek przyjechał na rajd swoim ostrzakiem..... czyli rzeźnik zabrał ze sobą swój zakład rozbiórki mięsa;D i przecinal trawę, piach, haszcze na oponach zapewne 1' ;D;D;D aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!! ;D
Pogadaliśmy i kiedy wszyscy się zbudzili poszliśmy na śniadanie - tam, okazało się, że pogoda nie jest cudna i zaczęło padać. Przez chwile naszły mnie czarne myśli, że może lepiej zostać w pokoju ;D , ale ferwor walki o dobrą zabawę szybko przegonił ten pesymizm :)

I ETAP:

Wreszcie nadeszła ta godzina i stanęliśmy na starcie III edycji BikeOrient, ahh!! :)
Otrzymaliśmy mapę i w drogę!.......
Dziękuje Józkowi za przekazanie mi swojej mapki w wersji "small" ;)
Na pierwszy ogień wyruszyliśmy na...


PK 1 - gospodarstwo agroturystyczne nad lewym brzegiem Pilicy.

Dojechaliśmy tam bez problemu, asfaltem, przeganiało mnie mnóstwo ludzi i już wiedziałam że będzie mocna rywalizacja! Do punktu dostaliśmy się chaszczami, za innymi uczestnikami rajdu, dojechaliśmy nad brzeg by podziwiać szybszych od nas zawodników przechodząco-przepływających przez Pilicę - szok, tak od razu się moczyć? :) Widocznie byli spragnieni tak bardzo przygody, że musieli ;)
Za kolejny punkt do zdobycia obraliśmy...


PK 4 - prawy brzeg strumienia.

Pojechaliśmy szoską na Paskrzyn, stamtąd mały mętlik która droga jest tą właściwą, i dlaczego kapliczke mam po prawej, a nie lewej stronie ;) Dobrze, że Łukasz miał kompas, a Józek mnie przegłosował, bo pojechaliśmy tak jak faceci mówili czyli "kapliczka po lewej stronie ręki" ;)
Zaczął się teren i szukaliśmy coś, czego nie ma ;) Nagle zauważyliśmy grupkę rowerzystów stojącą na środku drogi i wychodzących z chaszczy hmmm... czyżby tam był punkt? No niestety ;) Sama w życiu bym go tam nie odkryła!!!!!!!!!!!! :P
Szczęśliwi, z tłoku na punkcie. Ale zdezorientowani... Czyżby kolejne punkty były nie mniej fantazyjnie ukryte? ;> Wreszcie ruszyliśmy na 9, którą początkowo mieliśmy omijać.

PK9 - teren poszukiwań węgla brunatnego - dół.

Tam dotarliśmy bez większego problemu, przewidująco zapuściliśmy się na oklep przez las i punkt został odnaleziony :)
z 9, pojechaliśmy na: PK7

PK7 - koniec drogi...

Oj tak, tam wszystkie drogi się kończyły :) Spędziliśmy na tym punkcie dobre pół godziny, roztrajając się i go szukając... a po nim ani widu ani słychu! :D Wreszcie zrezygnowani, totalnie zrezygnowani, bardzo, bardzo zrezygnowani zadzwoniliśmy do Kity, który potwierdził, że PK rzeczywiście tam istnieje hmmm....??? Na szczęście faceci wpadli na pomysł pojechać w kolejną drogę i tam znaleźli punkt... a ja? chłopaki stoją, coś robią, ja wjeżdżam za nimi, patrzę... i?? "jest punkt!!!" ;D hehehehe oni widzieli go z daleka, a ja dopiero przejeżdżając obok niego ;))

PK2 - wał wydmowy przy ścieżce.

Na pk7 totalnie już się zgubiłam i zdałam się na orientacje chłopaków - tyle ścieżek w lesie, że też można je wszystkie skumać, która czyja? ;)
Po dłuższym jeżdżeniu natrafiliśmy na jakieś zabudowania - tam, pomoc z zewnątrz czyli spytaliśmy się "tamtejszych" która to ta Góra Kożubowa :P Trafiliśmy naprawdę idealnie, chociaż ja, znowu pojechałabym innym wariantem na rozdrożu dróg hihihi ;P

Pociachaliśmy nasze karty i ruszyliśmy dalej... dokladnie na:
PK6 - prawy brzeg pilicy


Po dłuższym czasie wreszcie udało się jakoś dojechać na punkt :) Po naszej stronie rozstawieni byli ludzie biwakujący, którzy na nasz widok zaczęli się śmiać hmm.. ciekawe dlaczego ;) Ale mieli rozrywkę! :)
A co się okazało... no to, że punkt jest po drugiej stronie rzeki i trzeba się tam dostać - jest Bród - super ;D Po obserwacji kąpiącego się plażowicza, przekroczyłam linię brzegową i heja banana :) Trochę orzeźwienia ;) Na punkcie - a był on żywieniowy - niestety nie było już śladu po bananach... szkoda, bo sama też nigdzie wcześniej nie kupiłam - nie lubię zielonych bananów ;/ A do słodkiego to mam przeogromny wstręt :P Na punkt po chwili dojechała Monia z Darkiem i Wiktorem... Monia była wielce zafascynowana podłożem jakie pieściło jej bose stopy tuż przed wyjściem na brzeg hehe ;)
Chwile odpoczęliśmy i pora było ruszać na kolejny punkt

Łukasz & ja w tle na "przejeździe przez pilice" :D - foto ze strony bikeorient.pl :)


PK8 - szczyt wzniesienia

nie pamiętam już jak tam dojechaliśmy, ale wiem, że na pewno terenem ;) Bo cóż by innego mogłoby dzisiaj być pod mymi kołami jak nie piach, szuter, trawa, leśna ściółka i Pilica ;)
Bardzo ładnie położony punkt, cisza spokój, szum traw i błękitne niebo :)


PK3 - Diabla Góra - pomnik

Wreszcie wyczekiwany przez Devila punkt - jego sanktuarium - Diabla Góra ;D
Dojazd do niej był naprawdę fajny, chyba najbardziej charakterystyczny, bo wzdłuż kamieniołomu, gdzie porobiliśmy sobie zdjęcia. Pod górę, natrafiliśmy na poletko jagód z których sobie gratis skorzystaliśmy ;)

Na Diablej Górze spotkaliśmy Wikiego, który punkt obstawiał :) Chwila odpoczynku i w drogę. Zostały nam dwa punkty :]


PK10 - skrzyżowanie dróg...

Wbrew opisowi, wcale skrzyżowaniem dróg miejsce owe nie było :(((
O ile dobrze pamiętam, droga na ten punkt to istna męczarnia... Sahara, niemalże taka, jak ta pamiętna z II edycji zawodów, gdzie razem z Asica szukaliśmy dostępu do wody a przy brzegu PK ;D


PK 5 - kępa drzew w ksztalcie okręgu.

Na brzeg Pilicy i kładkę, doprowadził nas, a raczej wskazał nam drogę - młody skory rowerzysta, którego bardzo gorąco pozdrawiam :)
Kolejne single tracki - tak tak, każdy znalazł coś dla siebie ;D i jesteśmy na kładce. O dziwo nie było tam punktu, szkooooooooda ;)
Szukając kępy drzew, mijaliśmy wiele okręgów z drzew, pięknych, okrągłych kęp... ale jak się okazało, ta najbardziej nie przypominająca z daleka okręgu była tą o którą chodziło organizatorom hehehe ;D Ja tam nie wiem, bo faceci znaleźli punkt, więc nawet nie przyglądałam się za mocno, ale jak na moje to byłoby ostatnie miejsce do którego bym się przejechała hehe - ale ze mnie orientatorka ;P

Powrót szoską, baaaaaaaaardzo szybko, gdzie na kole u Józka było bardzo hardcorowo i w mig rozładował mi bateryjki hihi
Na metę dojechałam pewnie czerwona niczym buraczek z lekkim niedotlenieniem czaszki, bo obecność mózgu już dawno nie stwierdzono ;)

II ETAP:

W powrotnej drodze Józek coś wspominał o drugim etapie hmmm... drugi etap?
Siedząc już na schodach po tym pierwszym, stety niestety zostałam psychicznie zmuszona ;D;D do wodzenia wzrokiem za wskazującym paluszkiem Józka, który zapętlał się między czterema PK na drugiej mapie ;D;D;D
Oooo raaajuuuu ;D wschód zachód północ południe taaaaaaa jaaaaaasne, nie mam sił ;)
"jem banana i absolutnie nigdzie się STĄD NIE RUSZAM! :D" - foto ze strony bikeorient.pl


Ale jednak, kilka wiadomości doszło do kanału słuchowego i nie wiele myśląc spryskałam łańcuch wd40 i ruszyliśmy zdobywać kolejne punkty ;D
A co tam raz się żyje, jak już umierać to konkretnie ;D
Zatem ruszyliśmy najpierw na grodzisko stożkowe, gdzie koledze ze Szczecina wskazaliśmy położenie lampionu ;) (wcześniej nabijaliśmy się ze zmęczenia naszego materiału z kogoś, że szuka po chaszczach z drugiej strony punktu ;D )
Po błyskawicznym zaliczeniu tego punktu, Józek z Łukaszem wywieźli mnie na PK14, czyli miejsce dawnego cmentarza cholerycznego, gdzie przebijaliśmy się w terenie, singletrackach... bardzo szybko punkt został odnaleziony :) Ale palmę dzisiaj już mi dobrze przegrzało, przez co niezbyt wiedziałam co ja tam robię i dlaczego nadal znajduję się w siodełku a nie w jaccuzii np. :D Cos tam sobie zaczęłam pod nosem podśpiewywać, nie wiele z tego pamiętam, ale wiem że na pewno było coś o uduszeniu pewnej osoby hehehehe... Chyba trochę z tym przegięłam (czyt. musze sobie kupić bardziej klimatyzowany kask ;D ), bo później Józek myślał że to było na poważnie hehehe :) W drodze powrotnej schodziliśmy z jakiejś skarpy, gdzie zerwałam sobie kwiatka motywatora i towarzyszył mi w kolejnych kilometrach aż do końca II etapu ;D
Z racji tego, że moje siły były już z deka na ukończeniu, odpuściłam sobie 12'stkę... i pojechaliśmy na kamieniołom piaskowca... tam, kiedy Hose pojechał szukać drogi, walnęłam się na rozwidleniu leśnych dróg i zrobilam sobie krótką przerwę... mogłabym tam leżeć tak z godzinę, ale droga się znalazła uuuuuu ;)
Odnalezienie Kamieniołomu poszło gładko, spowrotem, zjeżdżając z górki było bardzo przyjemnie, puściłam hamulce i...... zabłocone opony zaczęły się czyścić i dostałam w prawe oko poważną wartstwą błota:( Głupi ma zawsze szczęście, bo przyhamowałam o zamkniętych oczach i na szczęście utrzymałam prosty kurs roweru... a jedynie metr dalej zatrzymałabym się w kałuży;D Ufff z błotkiem w oku który już mocno nie przeszkadzał śmignęliśmy na metę... tam uhahani i zmęczeni wreszcie mogliśmy odpocząć, wyjąc błoto z oka ;D
Nauczka na przyszłość - za wszelką cenę kupić banany przed BO, bo tylko one dają powera :D

O dziwo, w czasie na metę dotarło 120 osób z 138... ciekawe co się stało z tymi 18stoma leniuchami?

Oczywiście tradycji stało się za dość i nasz team BikeStats.pl otrzymał kolejne wyróżnienie za najliczniejszy team :) super, tradycji stało się za dość :)

Wieczorem było ognicho, ale niestety padłam jak mucha i szybko zawinęłam się spać.

Generalnie imprezka na 6+, jak zawsze. Podziękowania dla naszych Orgów Piotrka i Pawła! Oraz dla wszystkich ktorzy współtworzyli ten rajd!!! :)

BRAWO!!!!!!!

//fotorelacja z niedzielnego rajdu nastąpi w kolejnym wpisie ;-)
Kategoria BikeOrient.pl


Dane wyjazdu:
20.76 km 10.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

BikeOrient after party ;D

Środa, 24 czerwca 2009 · dodano: 26.06.2009 | Komentarze 1

Z samiuśkiego ranka, po godzinie 6 rano trzeba było się sprężać by zdążyć po chłopaków i pojechać na łikendową imprezkę BikeOrient.
6:35 - "dobrze że wczoraj wieczorem zapakowałam kilka (niewartościowych) tobołków, będzie dzisiaj lżej..."
Plecak, aparat, jedzonko, rower hmmm dużo tego jak na jeden raz zejścia z IV piętra - trudno, lecimmmm!!!
Szybki wylot z domu, przy samochodzie zorientowałam się, że w domu nie rozkręciłam V'ek i nie zdejmę kola ehhh... Spuszczać powietrza nie miałam ochoty, poszukalam imbusy - są! 20 minut zostało do 7, ufff rower udało się zapakować, no to jadę! Próbuję wyjechać z zatoczki, spoglądam w prawe lusterko aby obok samochodu nie uszkodzić i... na trawie widzę coraz to bardziej oddalający się plecak i dwie torby ;D o żesz w mordę, nie zapakowałam wszystkiego!! :P
Jak już się ogarnęłam, popędziłam na błonie - to takie osiedle jak by co ;)
Devil miał dzisiaj to szczęscie że się spóźnil - nie musiał na mnie czekać :)
Zapakowaliśmy manatki, dla ciekawskich, do mojego super kombi terenowego Jaguara zwanym przeze mnie ot skromnie i pieszczotliwie Kajtkiem - upchaliśmy 3 osobo-rowery + bagaże ;)
Podjechaliśmy do Tesco i w drogę. Dawno nie jeździłam w trasie, to też zdarzyło mi się na trasie Bydg - Ręczno pozamulać, no sorryyyy :):):):)
Po drodze do Ręczna, zawitaliśmy na schronie kolejowym, znanym z PK z II Edycji BikeOrient. Kiedyś Kita sobie obiecał, że zabierze lampki i przejdzie się na sam jego koniec :)
Podjechaliśmy zatem pod las, zostawiliśmy samochód i... zastanawialiśmy się co zrobić? Montować rowery, czy 4km z buta?! Montować je i później znowu upchać? eeeeeeeee?!?!?!?!?!?!
Słoneczko nas jednak dobrze na trasie dogrzało, więc nie wiele myśląc poskładaliśmy nasze rumaki i ruszyliśmy :)
Przed schronem okazało się, że nie mamy za dużo lampek, moja jest z deka rozładowana, ale weszliśmy :) Ciemność, chłód, historia i tajemniczość tego miejsca powodowała wytężenie wzroku i słuchu. Z każdym metrem nasilały się różne myśli, mniej, lub bardziej dziwne ;) Extrema!!! :)

I o to wybił 350 metr naszej "ciemnej" podróży.
hmm co tam jest u góry... oo woda się skrapla... schron z deczka zdewastowany ;/


Zatrzymaliśmy się, na końcu znaleźliśmy wyjście.

W środku zostawiliśmy rowery, pofociliśmy na zewnątrz...



...i wróciliśmy się po nie... ale co się stało gdy weszliśmy do środka to nie zapomnę nigdy. z taką prędkością światła jak z niego wyszliśmy nie biegałam jeszcze! :D Wypędził nas stamtąd niczym ogień głośny, dźwięk dobiegający z początku schronu - "uciekamy, to jakiś zwierz!!!!!!!" Rowery pod pachę, kto pierwszy ten lepszy zaczęliśmy się przepychać do wyjścia, uff wszyscy zdążyli - uciekamy! Chłopaki jednak mnie uspokajali, nie mniej jednak po dłuższej chwili udało mi się nakłonić ich do nawiania czym prędzej ;)
Łukasz spróbował wiać na szczyt schronu ;-))))))))

Po drodze znaleźliśmy kolejne bunkry.
Tam, przestrzeń była bardziej otwarta i nie było się teoretycznie czego bać:P

klimatycznie się zrobiło...


no to żeby nie było, rozrabiać też umieją ;)


ehem ;)



Po powrocie na początek schronu kolejowego, zobaczyłam stojący pod nim samochód - to jego silnik narobił tyle przeszywającego hałasu!! :D:D:D
Po emocjonującym zwiedzaniu zebraliśmy się w drogę do samochodu,



po drodze Łukasz zakumplował się z padalcem ;P fuj ;P
Ponowne pakowanie zajęło nam mniej czasu jakżeśmy przypuszczali - super! :)



Moglismy zatem ruszyć do Reczna.
Tam, przybyliśmy jako pierwsi :) Otrzymaliśmy numerki 1, 2 i 3 :) i jeden pokój który nam się nie podobał bo był za daleko i wymieniliśmy go na niezłą willę ze stołem na środku - super! Dziękujemy :)
Po południu dołączył do naszego pokoju Mr Hose :)
Wieczorkiem przygotowywanie sprzętu, powitania kolejnych BikeStatowiczy, rozmowy i mała imprezka ;) Próbowaliśmy przekabacić Orga na przeciek kilku mało istotnych 19'stu informacji, ale najwyraźniej użyliśmy zbyt małego kalibru sprzęt do tego ;(((( ;D


bez "przecieków" ale i tak było wesolo :):):)



Bardzo udany dzień i Zlocik BikeStatowiczy - było super :)
Kategoria BikeOrient.pl


Dane wyjazdu:
113.23 km 60.00 km teren
06:02 h 18.77 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Bike Orient - wielkie starcie II

Sobota, 21 czerwca 2008 · dodano: 24.06.2008 | Komentarze 12

Bike Orient - wielkie starcie II

Po udanej wieczornej impresce czas wstawać. Pogoda i to samo co sprzed roku skwilenie skowronka zachęcało do ruszenia tyłka...
No niestety, ja nigdy nie mogę dospać do tej 8'mej chociażbym chciała...
fakt faktem, mogłabym porobić w tym czasie coś pożytecznego
Trochę się pokrzątaliśmy, uszykowaliśmy potrzebny na trasę asortyment i całą ekipą ruszyliśmy do Wolborza, po drodze fotografując siebie nawzajem ;P

Najfajniejszy zawsze jest wjazd na miejsce startu, masa rowerzystów i samochodów, lubię ten kociołek.
Udaliśmy się po numerki, Łukaszowi oddaliśmy na przechowanie nasze koszulki i przyszła pora na start.
Ustawiłam się mocno z przodu, bo z doświadczenia wiem, że kiedy ustawię się gdzieś z tyłu, kto inny będzie na tyle mądry że ustawi się z przodu :P
Ruszyliśmy... czekałam aż ktoś z BikeStatowiczy mnie przegoni, długo długo nie było nikogo, aż zjawił się Tomek - Flash z Krzyśkiem - Kitą... za drogą nr 8 chwile posiedziałam im na kole, ale nie dotrzymałam im długo tempa... postanowiłam, że jeśli nie znajdzie się spontanicznie nikt do pary, grupy itd, to zmierzę się sama z mapą :P A co ;)
Siedząc na kole to jednej osobie, to drugiej, dojechałam na PK8. Tam, wszyscy zebraliśmy się w jedną grupę i pod przewodnictwem Kitek, Fleszy i Pixonów daliśmy się ponieść fantazji i rozjeździliśmy runo w niewiadomo jakim lesie ;) Chyba wyścig po ścieżkach obrośniętych jeżynami i gdzieniegdzie obsypanymi grubymi kijami należał do najekstremalniejszych rzeczy na trasie(nie wliczając piachów w późńiejszym etapie) na trasie :P Na koniec wylądowaliśmy na ścieżce w zbożu.... ukhm..... no nawet nie było tak źle, bo za chwile znaleźliśmy szosę (ale nie pamiętam za bardzo dokąd prowadziła).
Później całą grupką udaliśy się na PK2... tutaj już niestety tempo wybitnie mi się nie podobało i co rusz traciłam pozycje do lidera.... aż w końcu zgubiłam towarzyszy i pedaliłam sama, ale okazało się że nie tylko mnie zgubili, bo również brata siostry która leciała w tamtym peletonie (yyy zakręciłąm sie :P);) :P Przy hotelu w Bronisławowie Małym dołączyła pełna werwy i energii Asica - yeahh tego nam było trzeba, świeżego mięska!!!! ;)
No i tutaj zaczął się drugi hardcorowy element naszej trasy - mianowicie - ok. 1-1,5 godzinna szukanina PK2 po piachu :P
Wylądowaliśmy nawet w Borkowicach Mokrych - bardzo miła miejscowośc ;)
Ok godziny 13 (może wcześniej, a może i nawet późńiej :P) zameldowaliśmy się wreszcie na PK2!!!!!!!!!!! Zmęczeni, nieco rozczarowani, ale szczęśliwi że znaleźlismy ten najbardziej UPIERDLIWY PUNKT :P tyle piachu w butach to ja nie miałam nawet bawiąc się xx lat temu w piaskownicy :P
Zrobiliśmy sobie mały popas i co się okazało..... zjechał Tomek - Flash, informując nas że to również jego drugi punkt - hehehehe no to nie byliśmy sami z taką ilością PK hurraaaa ;)
Obknuliśmy wstępny plan na kolejne zdobywanie PK i po piachach ruszyliśmy przed siebie, oj...... wreszcie koniec piachów!! Byliśmy już nieco zagotowani w sobie i na zewnątrz też, dlatego poszukaliśmy sklepu z zimnymi napojami.
W drodze postanowiliśmy jednogłośnie po długich dyskusjach że rezygnujemy z 9'tki i 1'ki, która są daleko oddalone i spróbujemy zdobyć pięć północno-wschodnich punktów. Tak też zrobiliśmy, pod osłoną Asicy ruszyliśmy przez Smardzewice na 10'tkę, późńiej 7'kę, 3'kę 6'kę... chyba 4 ominęliśmy. Asia z Kolegą dogadywali się świetnie przez co dużo nie błądziliśmy.
Najciekawszym PK, okazał się jaz na strumieniu, gdzie nasza ASIA > ASICA > JAHOO81 > popisała się zdolnościami takimi jak:
-ODWAGA
-RÓWNOWAGA
-ODWAGA
-OPANOWANIE
-ODWAGA
-AKROBACJA
przechodząc przez ten jaz by podbić nasze karteczki. [B]BRAWO ASICA!!!!!!!!

Mnie na samą myśl serducho kołatało, a aparat robiący Asi zdjęcia trząsł się galaretka Gellwe :P
Widać było na twarzy Asicy zadowolenie, cieszę się że jej się tak podobało :)
Niewątpliwie okolice PK3 były naprawde urocze.....


Nie wiem w jakiej kolejności ruszyłyśmy na 10'tkę, ale wiem że było tam naprawdę sympatycznie i spędziliśmy troszkę więcej czasu....
no i zachciało nam się penetrować ciemne i zimne groty schronu :) Niestety lampka Asicy nie dawała rady :( ale wrażenia i tak bezcenne!! Nie wyobrażam sobie być tam po zmroku, lub nawet i o świcie, gdyż nawet w dzień było tam mroczno, strasznie i tajemniczo...... :)
dalszej kolejności PK nie potrafię sobie przypomnieć, ale wiem że 5'tkę sobie odpuściliśmy. z 1,5 godziny w zapasie ruszyliśmy w stronę Wolborza, gdzie szacowaliśmy że powinniśmy się do 18'stej wygimnastykować i zdążyć....
Po takim dystansie nastąpiło niestety już zmęczenie materiału, mianowicie kolano Asicy odmawiało posłuszeństwa, a Kolegę (nie pamiętam niestety imienia) dopadł jakiś kryzys. Nic dziwnego, Asia napierała przez 90% trasy przodem, prowadząc nas! Należała jej się nie jedna kiełborka za to, niestety przysługiwała mi na mecie tylko jedna ale zawsze coś hehe ;)
Wspólnie postanowiliśmy, że nie zostawimy Kolegi samego i jakoś go podholujemy. Udało się, na skrzyżowaniu z krajową 8'ką spotkałyśmy "konkurencje" i oczywiście w oczekiwaniu na zielone ściema - "jeesuuu już nie mogę......." heheh zielone, pomarańczowe - FRRRRRRRRRUUUUUUUUUUUU przed siebie, Asica zapuściła taką strzałkę jakiej świat nie widział ;) Coraz bardziej dokręcała, coraz silniej, coraz mocniej, myślałam momentami że jej nie utrzymam tempa, ale nie dałam się, przecież do mety już tak blisko a za nami rywalki..... już koniec, już ostatni zakręt, szeroki łuk.... biurko zawodów, oddajemy kartki...... łi ar de czempions :)
dołączyliśmy do oczekującej ekipy BikeStatowiczy, zmordowane ostatnimi kilometrami trasy, ale szczęśliwe :)
Pragnę w tym miejscu podziękować za zdolności orientacyjne i fizyczne Asicy, to był bardzo dobry rajd :)
późńiej dekoracja... w tym roku nie daliśmy się PGR i wystawiliśmy najliczniejszy Team na BO :P nie wiem po co to pisze bo każdy to wie, ale jakoś tak mi się napisało.
Wieczorem after party..... ale już nie tak długie jak dnia poprzedniego (w sumie i dzisiejszego poranka) hahaha

Generalnie piękny rajd. Jak tradycja nakazała, okolice Jeziora Sulejowskiego okazały się świetnymi terenami do jazdy i żeby nie było - do chodzenia też :P
Dziękuję Organizatorom, Sędziom z PK i Uczestnikom oraz wszystkim którzy przyczynili się do powstania tak wspaniałych, luzackich a zarazem emocjonujących zawodów. :)
Do zobaczenia za ROK! :)
v.max na finishu z(a) Asicą 43,4 ;)

Dane wyjazdu:
87.64 km 70.00 km teren
04:29 h 19.55 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BIKE ORIENT = PIĘKNY dzień

Niedziela, 1 lipca 2007 · dodano: 01.07.2007 | Komentarze 19

BIKE ORIENT = PIĘKNY dzień

I aż nie wiadomo od czego zacząć! :)
Razem z Moniką przebudziłyśmy się o 5... że co..... PIĄTA? :D
hmmm chyba już byłyśmy tak najarane tym wyścigiem że najchętniej już byśmy tam stały heheh, dziwnym trafem przysnęłyśmy i ciężko było wstać o 7 ;)
Obudziło nas delikatne skwilenie skowronka (?)... pewnie siedział na dachu i odliczał nam minuty do startu :) (Moje miejskie wróble niestety potrafią tylko jedną melodię ;)) To było bardzo przyjemne.... Budzisz się, za oknem wstaje nowy dzień, niebieskie obłoczki mkną po błękitnym niebie, szumi złociste morze zborza... rześki powiew wiatru zdmuchuje z kwilącego ptaszka nocny kurz...
;)

Tak czy owak wstałyśmy o 7.
Małe śniadanko - ale coś nie wchodziło tak jak powinno, przygotowywanie się, latanie z góry na dół (ktoś tu zawsze czegoś szuka :D ), pogaduchy itd...

W międzyczasie ustrzeliliśmy kultową fotkę z Tomkiem hehehhh ;))
dostałam zgodę:D
Tak wygląda poranek zapalonego bikera uchwycony okiem i obiektywem agenciary :D
hmmm poranna joga ]:-> (ups...... ale mi się za to dostanie :D:D:D:D)


W sumie mieliśmy najbliżej a pewnie najpóźniej zjechaliśmy ;)


Hmmm no co ja mam Wam tutaj jeszcze pisac, przecież wszystko wiecie :) Z dalekiej krainy odwiedził[li :P ] nasz BikeStatowy kumpel Piast :) Piast, jak na Króla Chmielogrodu przystało, zjawił się w towarzystwie dwóch Rrrrrrrrycerzy ];->
Bardzo mi miło Królu, iż wybrałeś na swych podopiecznych naszych najlepszych kumplików z BS :D
Moje podziękowania pragnę wesprzeć ostatnią fotką, ot tak taki gratis dla wszystkich którzy lubią takie widoczki....

Spotkaliśmy się wszyscy razem, WRESZCIE się poznaliśmy i mogliśmy ze soba spędzić czas... My na rowerze, a Mateusz tym razem z posady kibico-trenera yeaaaaaa.......i głodomora..... ciekawe kto wszamał nam cały prowiant na punkcie kontrolnym NUMBER ONE! :D niedobly :D



.....ALE DO RZECZY!
Maraton! Tak, przecież to już za chwilę!:)
Chwila organizacyjna, ostatnie fotki, śmieszne numerki, mapeczki w dłoń, nóżki wpiąć i to w wielkim skrócie ;)
Generalnie fajnie się dzień rozpoczał :)

Z dumą muszę przyznać, iż:
*posiadamy dzielną brygade logistyczną: Monika, Piotrek
oraz:
* niezmącone zakręceniem towarzystwo humanitarne podbijania kart - sztuk: JEDEN :D czyt. agenciara :D

Squad brygady logistycznej :)

Pkt kontrolny nr 2..........
wałówa przyciąga rzeszę głodomorów :D

Ten fragment trasy podobał mi się najbardziej. Ładne widoczki. Punkt kontrolny nr 10. Z nieba lał sie żar... a wokół mnóstwo chłodnych kałuż :D mmmmmmmmmmmmmmmmmmm :D


Chałupy welcome toooo :D


Pkt 3 - Brzeg jeziora...... gdzieś na końcówce naszej przygody



Uśmiechnięte mordki?! A jak!!! Ostatni punkt zaliczony :D:D:D:D Teraz tylko sprint do mety - i to dosłownie ;>>>



Na trasie zgubiliśmy się może z jeden raz, ale później szło nam coraz lepiej. Punkty było łatwiej znaleźć niż przypuszczaliśmy, wystarczyło tylko odpowiednio uważać i oglądac mapę. Generalnie tereny świetne do rowerowania. Chciałabym tam jeszcze kiedyś zagościć, świetnie się bawiliśmy, czy to na rowerach, czy też nie, atmosfera na ocenę dopuszczającą ;)) no.... dwójkę akrobatkę z plusem..... czyli czyli 5+..... do szóstki brakowałoby jeszcze kąpieli w jeziorku ;))

The winner is..................... :D

Mateusz, daj pyszczek :D Twój kotlecik ma do Ciebie romansa ;)))


A to już niedziela..... 4 z kawałkiem z naszego tarasu. Jeszcze nigdy śniadanie mi tak nie smakowało :)


puls: time 5:28
av 153
max - ??
12
30
55


relację dopieszczę jak przestanę lunatykować czyli po conajmniej 12 godzinach snów :D
Dziękuje Wam wszystkim za świetną zabawę, za ciepłą atmosferę [bez skojażeń :P ], chociaz nie było śniadanka do łóżka to i tak ten wyjazd pozostanie dłuuuuuuuugo w mojej pamięci... SEKUNDA PO SEKUNDZIE.

Po prostu było pięęęęęęęęęęęnieeeeeeee :-)