Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Aga z miasteczka Bydgoszcz-Fordon. Od czasu do czasu, towarzyszy mi i beszczelnie zaniża średnią ;) łofcarek niemiecki - Nazgul Dorplant. Nazgulko po 10 latach pobiegł na chmurkę i tam spogląda na mnie, ja na niego, kiedyś jeszcze się spotkamy... Mam przejechane 16392.07 kilometrów w tym 3745.08 w terenie. Jeżdżę z prędkością ponad świetlną17.69 km/h i się wcale nie chwalę. ;)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Serwis aparatów cyfrowych
Bydgoszcz



Szkolenie psów, Hodowla, Sport
Dorplant.pl




Forum właścicieli psów rasy owczarek niemiecki forum.owczarkopedia.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Aga.bikestats.pl

Archiwum bloga


Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:261.53 km (w terenie 160.00 km; 61.18%)
Czas w ruchu:10:50
Średnia prędkość:16.57 km/h
Maksymalna prędkość:43.94 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:65.38 km i 3h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
82.00 km 50.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

IV Bike Orient - 2010

Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 28.06.2010 | Komentarze 22

Bike Orient 2010

W tym roku baza rajdu BikeOrient przypadła na serce Łodzi czyli Las Łagiewnicki. Jak na rowerowe szaleństwa jest to idealna miejscówka, z dala od zgiełku miejskich ulic, w ciszy szumiących drzew, z klimatem wieczornych koncertów nadętych żab ;-)

mały żabol pod naszym domkiem w Arturówku ;) wypiął się jak świ... żaba.


BikeOrient
--------------------- tradycyjnie stał się mini zlotem BikeStatowiczy. Z sentymentem wspominam pierwszą imprezę I Maraton na Orientację BikeOrient, która rozgrywała się może w mniejszym gronie, ale za to jaki to był klimat szukając punktów w dość pokaźnej, luzackiej grupce :-)
Czasy się zmieniają i tym razem przyszło mi się zmierzyć z trasą samej. Raczej z wyboru - brak formy, która w tym roku poszła się gonić na górki z Nazgulem hehe.
Ale przecież najważniejszy jest "fun" i po to właśnie przyjechałam, odchamić się od codzienności, która przytłacza człowieka natłokiem wydarzeń niekoniecznie pozytywnych. :)
Chwile przed godziną "0", po rozdaniu map wszyscy obierają taktykę na przejechanie trasy. Moje sokole oko dostrzegło fajne rozwiązanie - wyciąć opis punktów kontrolnych a kartkę zminiaturyzować do... samej mapy ;) A co tam, jak szaleć to szaleć, to tylko kartka papieru, pobiegłam do biura po nożyczki i ciachnęłam tu i ówdzie - REWELACJA!!! Przez cały rajd tylko raz zmieniłam położenie mapy w mym "mapniku by agenciara" ;-) Kita na pewno będzie dumny z mojej kreatywności w ściąganiu jego patentu na mapnik ;)
Ale do rzeczy, natłok napięcia w mózgu między neuronami zasugerował iż swoją przygodę zacznę od strony południowej. ;)
Co nieco podpytałam się o co kaman z czerwonym odcinkiem na mapie i mogłam ruszać.



START


W lewo. Leniwym tempem. :) Wszyscy mnie wyprzedzili! Za mną nie ma nikogo :> Myślę sobie że zrobię swoje - 70 km i będzie git, jadę sprawdzić swą samodzielną pracę na orientację w terenie, a nie walczyć z wiatrakami ;)
W okolicach Moskul spotykam 3 rowerzystów. Jadą w przeciwnym kierunku :) Czyżby już zawinęli kilka punktów i jadą po następne? Po chwilowej rozmowie, okazało się, że... zbłądzili :) Uradowana swym pierwszym kunsztem szczęścia w orientacji naprowadziłam ich gdzie jesteśmy i przyznali mi rację :) WOW, potrafię nawigować, jest OK!!! ;-) Rozjechaliśmy się w przeciwne strony i dalej pedałowałam samotnie. W przypływie różnych myśli zmartwiło mnie jedno - brak dętki, łatek, oraz... kasy :-( Nie wiem jak, po co i dlaczego, ale tak się niestety stało, zadka ze złości nie było jak ugryźć więc pozostały pesymistyczne myśli, że na pewno coś odwalę :P Jak się okazało później - słusznie. :-P



21 - "DNO WĄWOZU"

Do punktu 21 - "DNO WĄWOZU" dojechałam przy pomocy czarnego, bardzo fajnego szlaku. Prężnie odliczałam metry na liczniku, a doświadczona III edycją BikeOrient wbiłam się w gąszcz trawy i znalazłam ścieżkę w dół. Wiedziałam, że taki smaczny kąsek jak zarośla, krzaki czy inne dziwne miejsca, będą wizytówką również i tej edycji :-) Bez wahania przemierzyłam kilka metrów, by odnaleźć swój PIERWSZY LAMPION!!! hehehe cóż za radocha :-)
Rozanielona i zdopingowana do odnalezienia kolejnych punktów, wróciłam się na drogę, by powalczyć na kamienistej ścieżce w dół. Jechało się jak nigdy. Dawno nie byłam na takiej "wymagającej szczęścia w ogumieniu" trasie, to też w myślach miałam brak dętki. Po jakiś 100 metrach w dół, słyszę dziwny dźwięk... hmmm... hamuuuuuulce :) Po kolejnych 10'ciu - grzmoty obręczy o kamienie, "no kuuuźwa, koniec..., wracam do bazy z buta i kończę rajd..." Jednak po przejściu kilku metrów, widzę w oddali dwie osoby które napierają z drugiej strony do wąwozu :) Był to zawodnik o numerze startowym 185, który poratował mnie łatką, "niby nic", ale ja jestem za to bardzo wdzięczna i pamiętliwa :-) Zmiana kapciocha w upale trwało zapewne jakieś 20 minut, jeszcze kilka osób pytało czy wszystko ok, ale dętka nie rama, da się uratować ;)


kapcioszek:


Początkowo nie chciałam jechać tą drogą która jest na zdjęciu, ale widząc że wszyscy tamtędy jadą to... ja też będę "wszyscy" ;) Nie był to dobry wybór, bo droga ta się skończyła, i trzeba było pouprawiać kolarstwo górskie z rowerem na głowie by pokonać z 2 metrową - stromą!!!- skarpę. Ale lepsze to, niż wracanie do bazy na kapciochu na co sobie zasłużyłam tego dnia. :P:P:P

25 - "DAWNA ŻWIROWNIA"


Kolejny punkt - 25 - "DAWNA ŻWIROWNIA"nawigacyjnie ponownie bez żadnego problemu :) Fajne łąkowe tereny, tylko te niebieskie kwiatki na dnie żwirowni... brrr jak tam brzęczały osy ;)

20 - "SZCZYT WZNIESIENIA"


Wróciłam na czarny szlak, przy pomocy którego się poruszałam i poleciałam na "SZCZYT WZNIESIENIA" w Jaroszkach - czyli PK 20. Kolejny bez zajęknięcia, a na nim z ukrycia czaił się "owca" z PGR'u z aparatem który czaił się kiedy dokumentowałam widok ;)


Ruszając na punkt 26, nie oparłam się pokusie o zahaczenie o starą chatę z ok. 1900 roku. Bardzo żałowałam, że nie wzięłam swojej wielkiej kolubryny, byłyby świetne zdjęcia.

Ponad 100-letnia chata w całości:


i z michem ;)


bardzo podobał mi się kamień który stoi tam na schodach - nie wie ktoś może jak się on nazywa? mam taki sam, ale zielony no i znacznie mniejszych gabarytów...


26 - "SKRZYŻOWANIE PRZECINEK"


Czarny szlak prowadził również w kierunku punktu 26'stego, ukrytego w lesie - a jest nim "SKRZYŻOWANIE PRZECINEK" Po wyjeździe spod chaty, przywitał mnie czarny booooorek, który mnie dobrze obszczekał ;)

Żeby nie było za szybko znowu miło, musiałam urządzić sobie skróty prosto przez las. Chciałam się poczuć jak rasowy orientator, rzeźnik, wycinak, a skończyło się na tym, że grzęzłam w błocie i szłam z buta po lesie ;P Tak to jest, jak się chce zaoszczędzić 200 metrów ;) Nawyzywałam się na mój wybór co niemiara, ale szybko ukazująca się leśna droga z czarnym szlakiem uspokoiła moje nerwy :P Nawigacyjnie odnalazłam się bardzo szybko, jak również szybko znalazłam punkt.

19 - "PUNKT ŻYWIENIOWY" LEŚNICZÓWKA


Czarnym szlakiem postanowiłam również skierować się do szosy 708. 200 metrów pojechałam prosto za daleko i nawrotka, szlak skręca w prawo wzdłuż skraju lasu :) Tutaj już walczyłam o to, aby dostać się do 13'stej do bufetu, bo inaczej będzie ze mną źle... Jadąc tą polną drogą, na prostej widzę Jacka - wylegującego się na brzegu drogi. Pierwsze co mi przeszło na myśl, to że pewnie zobaczę zaraz dużo krwi ;P Dojeżdżam i patrzę że nogi całe, o, i nawet jeszcze żyje :)))))) Dzięki informacjom o rzeźniczym odcinku specjalnym, spontanicznie i kategorycznie odbieram sobie tę frajdę zdobycia go :) Nie mam czasu, sił na ceregiele a co najważniejsze kasy żeby odbudować po nim stracone zapasy (hmm jakie zapasy ;D) energii ;P
Dojeżdżam do asfaltówki i widzę... korek ;/ Remont drogi z ruchem wahadłowym. Dojeżdżam do początku i zamiast wlepiać gały w mapę, urządzam sobie jakąś ani to interesującą pogawędkę ze starym dziadem na temat tych zawodów. Żałuję!!!! Żałuję, bo nie przeanalizowałam miejsca w którym jestem, a miałam tyle czasu. Nim się skapnęłam że jestem za daleko minęły dobre 3 kilometry. Leśniczówki szukałam w okolicach młyna wodnego w Jabłonowie :-(

Nim się skapnęłam, że młyn a leśniczówka to dwa różne miejsca trochę czasu minęło :P:P


Zdegustowana biegiem czasu, a gdybym była o drogę wcześniej zdążyłabym na bufet, postanowiłam zrobić sobie przerwę pod młynem i coś przekąsić.


Miło się siedziało, z analizy trasy wynikało ze jeszcze jakieś ~40km do mety. A tak dobrze się siedziało ;) Minęły pewnie jakieś 20 minut i poruszając się zielonym szlakiem spróbowałam poszukać bufetu, a nóż lampion jeszcze tam wisi ;) Przed dojazdem do bufetu, widzę leśniczówkę, oraz ekipę dzięki której wcześniej nie musiałam iść z buta do mety ;) teraz to oni dobrze znawigowali punkt, a był 100 metrów ode mnie :D Bufet jeszcze na szczęście czynny :) Można było zjeść pysznego arbuza i uzupełnić bidony, czyli wielka mila niespodzianka po godzinach "zamknięcia" bufetu :)

22 - OBNIŻENIE TERENU


Z bufetu popędziłam do Dąbrówki Dużej na punkt nr 22 "OBNIŻENIE TERENU". Polnymi skrótami, przez szosę 708, oraz idealnie łąką prowadzącą do punktu. Poszukiwania punktu rozpoczęłam trochę za wcześnie, opuszczając mojego rumaka i szukając czegoś na łące (sama nie wiem czego ;D). Zmylił mnie po prostu opis punktu. Ale wsiadając z powrotem na rower i jadąc kawałek dalej, na punkt wpadam "na czuja". Zastanawiam się którędy dalej jechać i postanawiam cofnąć się kilka metrów, by ponownie na czuja jechać jakimikolwiek drogami. Drogi niestety w tych okolicach nie łączyły się ze sobą, toteż niejednokrotnie zdarza mi się iść z rowerem przez lasek czy łączkę, by znaleźć ścieżkę do lasu. Łatwo docieram do czarnego szlaku i kieruję się do Starych Skoszew. Mijam rzeczkę Moszczenicę, nie wiem dlaczego, ale skądś ją już kojarzę?? Jadąc zastanawiam się i ciągle nie wiem skąd.

23 - CMENTARZ EWANGELICKI

Docierając w okolice punktu 23 wypatruję cmentarzu. Po prawej gospodarstwa, a po lewej... łąki, zboża, i w oddali las. Dojeżdżam do kończącego moją asfaltówkę zielonego szlaku więc coś jest nie tak, zawracam do jednej intrygującej drogi, która zgadzała się ze wskazaniami licznika, ale... cmentarza brak! Cholera, czy ja wylądowałam po drugiej stronie Bałtyku czy też może organizatorzy coś pomylili bo ja cmentarza nie widzę? ;) Cofam się do drogi i pytam się kobity na działce, gdzie jest cmentarz. Mówi, że muszę się kierować w stronę kościoła :D:D:D:D, ale mnie się to nie zgadza absolutnie, cmentarz ewangelicki to na pewno są jakieś pamiątkowe nagrobki i stwierdzam że gdzieś tu być musi! Inna miejscowa kobita, wskazuje mi ścieżkę skąd dopiero co wróciłam. Dziękuję i wlepiam ślepia jeszcze raz w mapę. Droga - jest. Zabudowanie - jest. Kępa drzew - jest. Wjeżdżam 2 raz w to samo miejsce. Cmentarza oczo-j...ego - brak ;-) Lampion w chaszczach - jest ;-) fantazja Organizatorów BikeOrientu = poziom 100. 1:0 dla Was. ;-) Faktycznie, resztki resztek cmentarza ewangelickiego uchowały się zarośnięte chaszczami. To był naprawdę "mocny" punkt jeśli chodzi o łatwość jego zdobycia kontrastującym z obrazem tworzącym się w głowie na myśl o cmentarzu ewangelickim. Człowiek szukał choć części obrazu cmentarzu, podczas gdy z cmentarza zostało tyle co nic. To się nazywa mylne nawigowanie się obrazem myśli, które będąc faktycznie sprzeczne z tym co jest w rzeczywistości, potrafią spartaczyć idealną nawigację położenia w przestrzeni oparte na poprawnych żmudnych przeliczeniach wg licznika. :D:D I na tym właśnie "żerują" :D Organizatorzy BO :D Tam gdzie racjonalne myślenie nie sięga, tam na pewno jest punkt ;-) Nie mylić z racjonalnymi wskazaniami licznika, bo tylko takimi jego wskazaniom, jak ktoś jeszcze nie traci nadziei ma szanse zdobyć punkt ;-) hihihi :-)
Zdobycie cmentarza ewangelickiego na tyle mnie rozbawiło, że miałam ochotę wyboksować, zmieszać z błotem i wygilgać strusim piórem tego, kto obmyślił ten punkt naraz :-P

27 - SKRZYŻOWANIE ŚCIEŻKI ZE STRUMIENIEM


Ostatnie dwa punkty, 27 oraz 24 przysporzyły mi najwięcej problemów. Być może zmęczenie materiału, a być może trochę szczęścia zabrakło przy ich zdobywaniu.
Punkt 27 zdobywam po niesamowitej kombinacji alpejskiej. Mimo chęci zdobywania go terenem, celowym wspinaniu się 200metrów n.p.m. w lesie i na singletrackach, nie udało mi się go zdobyć.

Kilkukrotnie przekraczałam strumyk.



Wreszcie znajduję "skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem" który faktycznie nie jest tym które powinno być. ;-) ("ścieżka" 50 metrów nad strumykiem z mostkiem z poprzecznych żeliwnych prętów.) Jestem zdecydowanie za blisko. Słysząc odgłosy z szosy, kieruję się w jej kierunku. Odnajduję się w Starym Imielniku. Obieram taktykę zdobycia punktu od dróg na przeciwko przydrożnych kapliczek (na mapie w postaci krzyży). Pisząc relację dostrzegam, że w drogę przy "krzyżu" który stał bliżej na wschód w ogóle nie powinnam wjeżdżać - bo nie ma tam drogi tylko zabudowanie. :-) Albo było to ewidentne ewakuowanie się z mózgu szarych komórek na leżaczki pod parasoleczki z drinkami przyklejone na moim kasku ;), albo myślałam, że jest to już ten "krzyż" od strony zachodniej. Nie pamiętam, ale prawdopodobnie ta druga wersja, bo żadnych leżaczków na kasku nie stwierdziłam ;-) Nie mniej jednak, skręcając w południową drogę od drugiego "krzyża" nieoczekiwanie napotykam na przydomowy ogródek, oraz brak ścieżki. Więc się wycofałam. :-[
Dużo czasu na tym straciłam, wreszcie decyduję się na 4!!! szansę i zdobywam punkt wstępnie kierując się zielonym szlakiem doprowadzający mnie niemalże do samego punktu. I to był wreszcie dobry strzał :-) Punkt bardzo pięknie usytuowany, nad strumykiem :-)

Wreszcie jest!!! :-)



24 - DNO WĄWOZU


Wszelkich wielbicieli mojej samotnej orientacji informuję już na wstępie, że punktu 24 nie udało mi się odnaleźć. Wąwóz - tak, - PK - nie. Próbowałam go zdobyć i od strony północnej i od zachodniej, krążyłam przy gospodarstwie w lesie, byłam w wąwozie gdzie poparzyły mnie pokrzywy i oset, napotkałam boisko z dwoma białymi bramkami, napotkałam jakieś letniskowe miejsce na biwak, napotkałam pole paintball'owe - zobaczyłam wszystko co jest do zobaczenia w tym małym zadupiu na pewno w obrębie max 200 metrów tylko nie lamion :D Z rozmów z Pawłem wynika, iż lampion był tuż za boiskiem. :-(
Zrezygnowana i opuszczona z sił witalnych wspinam się na punkt widokowy. Jest pięknie, aczkolwiek... czegoś brakowało. Patrzę na mapę i rozmyślam o powrocie do mety. Droga wielkimi płytami dłużyła się, a kark już swoje nawalał, odzwyczajony od długodystansowej jazdy na rowerze o ile 82 km można tym nazwać hehe :-P

Do mety docieram nie na skróty ;) Bo ulicą :P Mam dość już terenu tego dnia. Na mecie próbują mnie zachęcić jeszcze do drugiego etapu, jednak krzyczy we mnie mały głód i wali pięściami w brzuch :P.

META :-)

Niestety w bufecie brak wegetariańskich przysmaków... :-P Klucze od domku "posiadł w posiadanie" przecinak Jacek, a po nim ani widu ani słychu, rzeźniczy gdzieś na trasie. Lipa. Do wieczora raczę się tylko pieczonym chlebkiem na ognisku. Ostatni taki pyszny chleb jadłam na zlocie Owczarków Niemieckich więc pocieszam się tym, że mam wyjątkową okazję na upieczenie sobie go w zamian za niedogodności dzisiejszego dnia ;-) Piekąc chlebek i rozmawiając z Rymo (pozdrowerek ;) ) powolutku zjeżdżają się BikeOrientowicze. Jest mi zimno ;-P Bluza też jest w domku. Ogrzewam się przy ognisku i nie odstępuję swego ciepłego miejsca pod pretekstem pieczenia kiełbasek dla BikeStatowiczy :-) Jak co roku, zwyciężamy ;) jako najliczniejszy TEAM. Losuję również upominek w postaci pompajki. Hmmm... szkoda ze nie wylosowałam kilograma dętek i łatek na kolejne 25 edycji BO które zostawiłabym w bazie rajdu na wieczne czasy mego roztargnienia :D, no ale polakowi nigdy się nie dogodzi ;) Po teletomboli, dowiaduję się od pewnego BikeStatowicza że mój pies potrafi jeździć na hulajnodze ;-)
Abstrachując od bikeorientowego tematu, ta mała kudłata hulaj-dusza to główny winowajca mojej formy... nic tylko tuptanie tuptanie i tuptanie, piłeczek rzucanie :P Jeszcze z pół roku posłuszeństwa do wyrośnięcia Niuńka i mam nadzieję że będziemy stopniowo i pomału jeździć bo kolejnej takiej wtopy na BO nie chcę zaliczyć ;) Myślę też nad trasą w przyszłym roku rower + pieszo z psem ;) (wersja dla Bikestatowicza: pies na hulajnodze:D )



Podsumowując, jak co roku, czwartego już roku - impreza BikeOrient stworzona została z pasją. :-) Zarówno od strony "papierkowej" jak i od tej rowerowej. To właśnie dla takiego klimatu, człowiek zrywa się z sobotniej roboty. Miałam wybór - BikeOrient - Dog Trekking - KujawiaOrient. O zgrozo wszystkie imprezy organizowane są w sobotę i kultywując tradycję jak magnes zostałam przyciągnięta na BO. Hmmm przyciągnięta to mało powiedziane, przecież zarezerwowałam sobie tę sobotę 364 dni temu ;-)
Dziękuję wszystkim za udaną edycję. Jesteście W-I-E-L-C-Y. Podziwiam i szanuję za to co robicie. :-) Oby tak dalej!

/Agnieszka.

Dane wyjazdu:
6.48 km 0.00 km teren
00:25 h 15.55 km/h:
Maks. pr.:31.34 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bike Orient - przygotowania

Piątek, 25 czerwca 2010 · dodano: 25.06.2010 | Komentarze 6

Po nr startowy do bazy rajdu;) pozdrowerek


Dane wyjazdu:
81.85 km 50.00 km teren
05:14 h 15.64 km/h:
Maks. pr.:43.94 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

III Rowerowy Rajd Brdy dzień II

Niedziela, 13 czerwca 2010 · dodano: 24.06.2010 | Komentarze 0



































Dane wyjazdu:
91.20 km 60.00 km teren
05:11 h 17.59 km/h:
Maks. pr.:40.35 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

III Rowerowy Rajd Brdy - dzień pierwszy

Sobota, 12 czerwca 2010 · dodano: 12.06.2010 | Komentarze 4

III Rowerowy Rajd Brdy 2010.

Zacznę od tego, że nie ma to jak urwanie się z pracy i to w czasach abstynencji rowerowej :). Ale każdy kolarz na głodzie jest rządny kilometrów, nie ważne czy czynny czy bierny ;)
W sobotę, wczesnym rankiem w Bydgoszczy zebrała się pokaźna ekipa ludzi, których łączy jedno - pasja.
Ja rozpoczęłam dzień po 5'tej, wcząchając niezwykle rzadkie w mym życiu konkretne śniadanie, dopakowując bagaż (plan zmieszczenia się w 1 sakwie :D ) no i zabrać na pożegnalny spacerek moje kudłate stworzonko. Było ciężko wracać do domu z niuniem, najchętniej zabrałabym go ze sobą ale w życiu twardym trza być nie miętkim.
Żeby nie bić piany, lać wody i nie zanudzać, może przejdę do foto-opisu, bom chyba już za dużo tego wstępu naściemniała ;-)

Droga na zbiórkę to walka z wiatrem i własnymi przemyśleniami - w końcu nie często jeżdżę ostatnio rowerem i forma spadła, ale jakoś udało się dotrzeć na czas :)

Po przyjeździe na czas (z czego jestem happy) można było zapakować micha do wagonu ;)


czekając na autokar, podziwiam nowy licznik Szkod'nika ;) i jego rekord prędkości... ma chłopak power :D


w autokarze jak to w autokarze... wszyscy siedzą ;) twórcze foto by Szkoda ;)


i się nuuuudzą, śpią a jak nie śpią i się nie nudzą to rozbawiają towarzystwo ;)


Do Chojnic dojeżdżamy innym autokarem, gdyż ten z pięknymi różowymi firankami :D popsuł się bezczelnie, ja to mam pecha hehe

Fontanna w Chojnicach - upał już lekko doskwiera, więc miło było się ochłodzić :)


ratusz w Chojnicach


uczestnicy Rajdu :) - ogromny szacunek za przejechanie z ową przyczepką całej sobotniej trasy!!!


rynek w Chojnicach again


and again :) pierwszy raz tu jestem i bardzo mi się spodobała starówka


wg mnie ma coś w sobie, taki maluśki kolorowy Wrocław z tych Chojnic ;)


zagwozdka - CO TO JEST?


:)


---------------OPIS NIEDŁUGO----------
//jezioro



/fabryka na trasie?


już dawno nie miałam przed moimi kolarskimi okularami takich widoczków :)


//kaskada


//bufet
[img=http://files.myopera.com/agenciara/albums/3524072/DSCF9704.JPG[/img]

//bufet2


//szukajac drogi


//skrzyzowanie 2 rzek


//michu


//tablica fojutowo


//fojutowo - kanał


//witek po 2 str.


//widok na most


//bufet i foto przy figurkach
Kategoria Zawody, imprezy