Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Aga z miasteczka Bydgoszcz-Fordon. Od czasu do czasu, towarzyszy mi i beszczelnie zaniża średnią ;) łofcarek niemiecki - Nazgul Dorplant. Nazgulko po 10 latach pobiegł na chmurkę i tam spogląda na mnie, ja na niego, kiedyś jeszcze się spotkamy... Mam przejechane 16392.07 kilometrów w tym 3745.08 w terenie. Jeżdżę z prędkością ponad świetlną17.69 km/h i się wcale nie chwalę. ;)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Serwis aparatów cyfrowych
Bydgoszcz



Szkolenie psów, Hodowla, Sport
Dorplant.pl




Forum właścicieli psów rasy owczarek niemiecki forum.owczarkopedia.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Aga.bikestats.pl

Archiwum bloga


Dane wyjazdu:
60.25 km 52.00 km teren
04:58 h 12.13 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Złoto dla Zuchwałych 2016 - Dąbrowa G... Chełmińska ;)

Niedziela, 13 marca 2016 · dodano: 14.03.2016 | Komentarze 2

Start na TR100 z myślą o turystycznym wykręceniu 60-70km - wykonany :)


Na dworze o 8 rano - masakrycznie zimno, w nocy było -1. Tak, temperatura w tych okolicach to dla mnie dramat.
Stąd też był to mój pierwszy start z bagażnikiem na oriencie = zabrałam w trasę  2 różne kurtki = zapewniłam sobie komfort termiczny. Rok temu wymarzłam na Złocie do szpiku i "odchorowywałam" to wymarznięcie przez 3 kolejne dni, więc w tym roku poszłam po rozum do głowy. Nici z light bika dla przebieranek w trasie = chyba się starzeję:).
Ale było warto! Towarzyszyła mi mała sakwa, a w niej kurtka windstopper, a na sobie wisiała kurtka "codzienna", zimowa bez polaru. Po prostu przed startem jak ją zdjęłam (a raczej zsunęłam w 1/4 :) ) aby ubrać windstopper to w pół sekundy zapięłam ją spowrotem na sobie a windstopper poleciał do sakwy. Na rozgrzanie się na początkowych km spisała się na złoty medal! Czułam się wygrana już na starcie :-).

Oczywiście jak to u mnie bywa, zaliczyłam już kolejny raz wtopę orientacyjną na... wyjeździe z bazy :). To samo zrobiłam w Lubostroniu, to samo na DT w Sępólnie, to samo na pewno więcej razy mi się przytrafiło, więc wcale się nie zdziwiłam :).
Przecież miałam robić południową część mapy, przecież miałam zacząć od PK3 (wschód)  :).  Pojechałam na północny-zachód, czyli "do domu" i na dodatek pojechałam jeszcze "twardziej do domu" bo gapa jestem i nie skręciłam w drogę na punkt :). GAPA! Paluszki mi zamroziło przez te 500m, wiało mi w szyję i może dlatego? :) Coś w tym jest ;), choćby "winny się tłumaczy". :)
No cóż. Trzeba było przystanąć i zrobić korektę na mapniku. Odkryć północną część mapy, aby wyruszyć na PK2. Zamrożone palce nie pomagały, a wręcz rozwaliłam folię w mapniku. Jednak ta poprzednia, która służyła mi 5 lat była niezniszczalna, też mnie pokusiło na zmianę.


PK2. Drzewo strzelone piorunem na górce.

Jak już się ogarnęłam ze wszystkimi "pierdołkami", ruszyłam na punkt. Na "moim" skrzyżowaniu, gdzie planowałam skręcić w prawo, stoi ktoś wpatrując się w mapę, a przed jego rowerem przebiega pokaźne stadko saren. Najwyraźniej leciały skubane z PK2 na PK5 :). I czemu mnie tam nie było? Wjeżdżam, podbijam bez czytania opisu, jadę na PK8.


PK8. krawędź wąwozu.

Droga łatwa. Przed wjazdem na główną leśną drogę spotykam dwóch facetów, którzy wskazują, aby pojechać "za samochodem w lewo". Tak od siebie... :). Odpowiadam więc: "a to zależy" i słyszę śmiech. Lubię zawsze sprawdzać na mapie, co "podpowiadacz" ma na myśli. Panowie kierowali mnie na asfaltową drogę, to miło z Panów strony :). A punkt oczywiście odnaleziony.


PK17 - najbliższa wierzba przy rowie.

Okazuje się, że po wyjeździe z punktu, moim oczom ukazuje się przepiękna panorama na zakole Wisły. Uwielbiam - więc chwilę napawam się tym widokiem. Odnajduję piaszczystą drogę prowadzącą w dół. Niektórzy mieli przyjemność poruszania się na tym odcinku do góry - no to mnie się poszczęściło :). Jadąc przez Gzin, czuję, że robi mi się tak ciepło, że nadszedł ten moment na założenie Windstoperru. Teraz jest mi znowu... IDEALNIE. Jadę zadowolona z siebie asfaltem przez Czarże, szukam drogi na punkt. Znajduję, skręcam, jak się okazało o ok.30m za wcześnie. Ktoś właśnie podbija punkt przy "mojej" wierzbie. Zostawiam rower i lecę pół minuty przez pole jak prawdziwy nawigator na azymut, nie ważne po czym, byle do celu ;) ;) ;).


PK15 - drzewo na skraju rowu.

Zjeżdżając z punktu, po przeciwnej stronie drogi woła mnie gospodarz: "Proszę Pani, gdzie Pani chce jechać?". Odpowiadam  podśmiewając się i klepiąc mapnik: "Na punkt!".;) -"Ale gdzie chce Pani jechać, bo widzę że się Pani zgubiła!". Tutaj już nie mogłam ze śmiechu :). Pomknęłam z myślami - no chyba jednak nie ;), ale to miło. Punkt 15 bardzo prosty. Nieco się zastanawiałam w którą "drogę" wjechać, ale ostatecznie wjechałam w prawidłową, punkt szybko podbity.


PK19. kępa wielkich drzew.

Ten punkt mnie trochę martwił, nie lubię szlajać się pomiędzy kałużami większymi i mniejszymi. Chyba boję się, że nagle przede mną wyrośnie bagno i mnie wciągnie :). Na dodatek, wybrałam opcję przez pole, przez mało fajną błotną drogę, ale zawsze coś. Dojazd na 19 to walka z kompasem (czy aby na pewno jestem w dobrym miejscu bo drogi brak, za to jest piękne powalone drzewo) w niedalekim towarzystwie innego zawodnika. Udało się.


PK13 - duża wierzba na brzegu Wisły.

Ten punkt to dał mi do wiwatu wraz z kolejnym "nadwiślańskim". Jednak moje obawy co do "kałuż" się sprawdzają idealnie - nie mam wyczucia w takim terenie/stresuję się?. Jadę wzdłuż wału, istna sielanka, jest mi fajnie, miło, ciepło, cudownie bo ściągnęłam windsotpper. Wiosna! Niestety jak się za dużo rozluźnię, to nie pilnuję mapy i... chcę skręcić "na już" przez wał bo stwierdziłam że wał już mi zaczął skręcać na południe... eee... przecież on ciągle leci lekko na południe, ale cóż, wiosna idzie ;). Wjeżdżam w drogę na wał, chwilę jadę, obserwuję teren, zjeżdżam w teren, szukam mojej drogi na punkt... nie ma. AGA! Rozleniwiłaś się, wracaj na asfalt. OK, kajam się za moją głupotę (nie odliczyłam się) i postanowiłam szukać oczami wału na wprost (czyli elementu wału, który w krajobrazie jest usytuowany poprzecznie)- jest! Teraz już mknę spokojnie przed siebie, teraz jest już wszystko OK.
Zajeżdżam pod punkt i szukam dużej wierzby... jednej, drugiej, trzeciej... wszystkie duże :). Wracam się do mapy - wierzba ma być trochę dalej. JEST! Mapa nie zawiodła (gratuluję Organizatorom świetnej zgodności PUNK-MAPA!).


PK10 - granica kultur.

Wyjeżdżam kierując się na jeziorko. O dziwo, jeziorka w lesie lubię, wtedy bardzo łatwo się nawiguje. Po drodze śmieję się, oby nie było takiej granicy kultur jak na niegdysiejszych zawodach, że straciłam pół godziny bo punkcik był... źle postawiony. Podjeżdżam, skręcam w lewo - bingo.


PK7 - duże powalone piorunem drzewo.

Tutaj lekkomyślność moja obrała najazd na punkt od północy. z 10 idealnie wjeżdżam w drogę, aż za idealnie mi idzie. Wjeżdżam do Rafy. Dojeżdżam do jakiś kałuż i o losie, myślę że już jestem na miejscu. Stoję i rozkminiam - GDZIE JA JESTEM, że każde drzewo powalone piorunem jest bez punktu?! Myślę, myślę..., rzeźba terenu się zgadza - stoję nie w tym miejscu! Straciłam tam trochę czasu na rozmyślania, ale najtrudniejsze było dotrzeć na punkt, bo fizycznej drogi w terenie pod moimi kołami NIET. Przejeżdżam 500-600metrów w stronę punktu. W oddali zobaczyłam dwóch zawodników i z nimi najeżdżam na "cypelek" (tak tak, cypelek to tak naprawdę nie cypelek ;) ). Popełniam głupi błąd - bo zostawiam rower z mapą i idę szukać punktu. Nim się wróciłam aby spojrzeć na mapę, jeden z zawodników już ma punkt. Chyba się ucieszyli że na mnie trafili, bo chyba się gdzieś wcześniej zabunkrowali w lesie ;).


PK5 - drzewo na granicy kultur.

I od tego miejsca zaczęło się to, czego się nie spodziewałam - pierwsza walka z podjazdami i z wiatrem. Jadąc otwartym terenem, ślimaczyłam się niemiłosiernie, ale jak się okaże to nie jeden raz. Pomyślałam, że odcięło mi paliwo, więc pora na wewnętrzne wzmocnienie się co też uczyniłam.
Piąteczka była tak prosta, że nie ma o czym pisać ;). Prócz tego, że... kiedy z oddali dojeżdżałam do głównej drogi z planem aby na niej przystanąć aby się zorientować w terenie, zauważyłam, że stało na niej 3 zawodników, a z prawej... jechał nią akurat Daniel i skręcił w "moje prosto". Cóż, co tu więcej dodawać... punkt podbity :))))))). W sumie trochę szkoda, bo był zachaszczowany i może musiałabym ruszyć główką aby go znaleźć? :)


PK1 - początek rowu, drzewo na W.

Niestety tutaj popełniłam bardzo poważny błąd taktyczny - objechałam "dobrymi drogami" kawał obszaru, zamiast znaleźć terenowy, krótszy odpowiednik. A był to błąd dlatego, że droga na punkt wiodła pod taki wiatr, że chyba prędkość spadła do 10km/h :). Punkt okazał się tak prosty do odnalezienia, że lekko zawiedziona jego prostotą a zarazem wkurzona wmordewind-masakrą, pojechałam na 9tkę.


PK9 - wschodnia skarpa wąwozu.

Sił przybyło, więc jest i 9tka. Widzę duży wąwóz, widzę wschodnią ścianę - wystarczy się na nią wdrapać. Dojeżdżają kolejni zawodnicy, pytają się gdzie ta wschodnia ściana :). Tutaj już zastanawiałam się mocno czy jechać dalej na południe mapy mając prawie 3h czasu, czy nie. Resztki izo w bidonie, brak paszy. brak formy, dużo poziomic na mapie, oraz mój rozum podpowiada, aby dokończyć rajd na spokojnie - więc wybieram kierunek w stronę mety.


PK4 - drzewo 15m na NW od skrzyżowania.

I jak na sielankę przystało, znowu mózg nie pracuje i nie przejeżdżam "łącznika" pomiędzy dwoma asfaltami i ląduje w okolicach poprzedniego punktu. Nadrobiłam pewnie z 1km... oj nieładnie, ale na szczęście słońce pięknie świeci, pod kołami asfalt... nie jest tak źle. Jakaś kobita obserwowała oszołoma, który rower zostawia w rowie i idzie w chaszcze. Punkt podbity.


PK3 - drzewo 15m na S od skrzyżowania.

Jadąc na metę, byłam święcie przekonana, że nie mam zrobionego PK2... jadę w słońcu i wyciągam w trakcie jazdy z sakwy kartę startową... dwójkę mam podbitą! I co teraz? Meta? Już...??? Ale zaraz zaraz... Nie mam PK3! Już prawie jestem na głównej drodze do bazy i robię korektę, jadę na wschód. Na ostatnim skrzyżowaniu przed punktem w zasadzie można już dojechać po śladach :). Organizatorzy o tej godzinie powinni ruszyć w trasę "wygrabkować" niektóre skrzyżowania w lesie :)))). Miałam pewne obiekcje, czy szukać 10m dalej drogi, ale ślady i głupi pomysł z 10metrami :) mówią swoje. Znajduję skrzyżowanie, znajduję punkt - pora zakończyć tą piękną przejażdżkę i wracać spokojnie jak na wojnie na metę.

Reasumując - "moje" podbydgoskie orienty są jak zawsze atrakcyjne. Do dzisiaj żaluję, że nie było mnie na ostatnim Azymucie, ale niestety nie udało mi się wystartować. Złota ilość punktów na mapie - była idealna. Uwielbiam dojeżdżac na punkt po kilka kilometrów. Skala mapy - również moja ulubiona - na takich uczyłam się jeździć na BikeOriencie i tak zostało mi do dzisiaj. Jedynym malutkim niedosytem na tych zawodach były mało zachszczowane punkty, lubię czasami trochę poszwędać się po wielkim lesie w poszukiwaniu punktu :), a może to ja tak dobrze nawiguję? Trzeba to zweryfikować :-).

Dziękuję za super zawody i do zobaczenia latem!!!

p.s. niektóre perforatory przydałoby się umieszczać na ziemi , bo więcej sił mam w nogach:)


Trasa na Endomondo. 

https://www.endomondo.com/users/4547842/workouts/6...





Komentarze
Aga
| 08:22 wtorek, 15 marca 2016 | linkuj Darku - czyli nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Ta pomyłka "kosztowała mnie" zwiedzaniem okolic, których nigdy wcześniej nie zwiedzałam, a zawsze chciałam. Na starcie po prostu przestraszyłam się biało - niebieskiego obszaru mapy (otwarty teren i dużo cieków wodnych). A nie było czego się bać. :) Było super!
Pozdrawiam serdecznie!
djk71
| 07:03 wtorek, 15 marca 2016 | linkuj I to cały urok orientacji... Nigdy człowiek nie jest pewien gdzie dojedzie... :-)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!